Twitter

Więcej czy mniej?

niedziela, 9 października 2005

Nigdy do nikogo nie miałam pretensji, że coś mi się nie udało, że coś przegrałam, że ktoś mnie nie lubi. Czasem bałam się, że puszczą mi nerwy, bo w końcu człowiek ma ograniczoną odporność psychiczną. Ale przez te wszystkie lata miałam masę sytuacji kryzysowych.

Dom jest jak przedsiębiorstwo. Też ma stany kryzysowe. Nauczyłam się je pokonywać. Życie nas nieźle przetrenowało. Wszystko, do czego doszłam, jest wynikiem bardzo ciężkiej pracy. Kiedy dzieci były małe, nie mieliśmy z mężem nikogo do pomocy, poświęcaliśmy im masę czasu, bo dla mnie relacje w rodzinie są najważniejsze. Dzisiaj moje dzieci: Joanna, która ma 33 lata, i Paweł, 35 lat, są moimi najbliższymi przyjaciółmi. Jeżeli mam jakikolwiek problem, to pierwsze telefony wykonuję do córki i do syna. Więc uważam, że kobiety mając taki trening, nie powinny się bać angażować w życie publiczne.

Zawsze mówiłam, że dużo łatwiej się rozwieść, niż mieć udany związek. Więc teraz staram się pomóc i swojej synowej, i synowi, i córce, i zięciowi... Też mają swoje problemy, bo to są młodzi ludzie i często pierwsze trudności postrzegają jako rzeczy, których nie da się przeskoczyć. Staram się przekazać im tę swoją wiedzę, że nie warto, że powinni jednak cenić to, co mają. Zawsze trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Ale nie wzdycham nad ich losem. Staram się wszystko racjonalizować, podsuwać rozsądne rozwiązania. Często staję po stronie zięcia czy synowej, jeśli dostrzegam, że moja córka czy syn nie mają racji.

Nie zdarzyło się w domu, żeby dzieci byłyby przeciwko mnie. Często w życiu bywa tak, że to, co wydaje się minusem, może przerodzić się w plus. W okresie, w którym dzieci mogłyby się buntować, z powodu osamotnienia w nowym kraju one się z nami zżyły, i to bardzo. To uczyniło z naszej rodziny wspólną wyspę.

Ale człowiek nie może się poddać temu, co narzucają instytucje, inni ludzie, nawet rodzina. Moje dzieci, gdybym im dała wolną rękę, to zagospodarowałyby mnie przez 24 godziny. W porządku, ale na moich warunkach. Kiedy są sytuacje awaryjne, to oczywiście przylecę i popilnuję moich wnuków, ale dzieci nie mogą rządzić moim życiem. I tak samo jest z polityką. Ona jest strasznie wymagająca, ale muszę znaleźć czas i na te moje dzieci, i na to, co mi sprawia przyjemność.

Wolne pół godziny wolę poświęcić wnukom. Najstarszy, Kuba, ma osiem lat, najmłodszy, Staś – pięć miesięcy. Uwielbiam na nich patrzeć, słuchać. Ich komentarze, kiedy oglądają wiadomości, język, jakiego używają. Przy nich zapominam o całym świecie. Poza tym są absorbujące. Nie mam przy nich czasu pomyśleć, że pan G. powiedział jedno, a pan Z. drugie, czy że gdzieś ukazał się tekst, który mnie zdenerwował. Nie wiem, co musiałabym zrobić, żeby nabrać takiego dystansu i odświeżyć myśli.

Ostatnio, kiedy oglądałam z nimi „Rejs”, leżałam ze śmiechu na podłodze, bo one potrafią zauważyć rzeczy, których nigdy nie widziałam. Gramy razem w piłkę nożną. Mamy na wsi boisko i gramy, kto komu strzeli. Dla mnie ten kontakt jest strasznie ważny Kiedy jadę nad jezioro, zabieram wnuki. Moje koleżanki mówią: „Czyś ty oszalała? Tak ciężko pracujesz, jedziesz tylko na weekend i zabierasz dzieci, przecież w ogóle z nimi nie odpoczniesz”. A to guzik prawda. Mam z nimi takie relacje, że to dzieci robią mi śniadanie...

Pierwszy wnuk urodził się osiem lat temu. Wtedy było dla mnie za wcześnie, by mówił do mnie babciu. Babcia kojarzyła mi się z robieniem na drutach. Dziś wszyscy z rodziny mówią do mnie Nika. Mój syn, szalenie konserwatywny, co jakiś czas przeprowadza ze mną rozmowy wychowawcze, że wnuki powinny mówić do mnie babciu. Ale one chyba same nie mają na to ochoty. Nie sądzę zresztą, żeby nazywanie mnie w ten sposób przez dzieci zagrażało mojemu autorytetowi. One wiedzą, że jestem ich babcią.

Nika mówią też moi najbliżsi przyjaciele. Ale nie jest ich tak wielu. Nie jestem osobą, która się każdemu rzuca na szyję. Bardzo starannie wybieram przyjaciół. Czy teraz będzie ich więcej? Czy mniej?


 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI