Twitter

W Kostaryce

poniedziałek, 4 grudnia 2006

W Kostaryce zaskoczyło mnie, że przy tak małej powierzchni panują tam tak różnorodne warunki klimatyczne. Zaczęliśmy z mężem od San José, dokąd ja przyleciałam niestety dzień później i ponieważ nasz pobyt był już przygotowany, ominęła mnie wycieczka „tramwajem powietrznym”, poruszającym się ponad baldachimem lasu, skąd najlepiej widać tamtejszą mnogość egzotycznych roślin. Samo San José robi duże wrażenie, ta jego część centralna, bo reszta to takie klecone budy. Następnego dnia pojechaliśmy rano do Tortuguero już na wybrzeżu karaibskim. Droga prowadziła przez Park Narodowy Braulio Carrillo i tutaj już i ja mogłam obserwować florę i faunę tamtych terenów.

Samo Tortuguero jest znane z tego, że właśnie tam jaja składają zielone żółwie, które potem wracają z powrotem do morza. To jest rzeczywiście zupełnie niewiarygodne. Byłam dotąd zafascynowana słoniami, ale teraz one ustąpią chyba właśnie żółwiom. To niesłychane, że przepływają aż pięć tysięcy mil, by złożyć jaja w ściśle określonym „swoim” miejscu, bodajże trzy razy w czasie jednego okresu lęgowego. Potem wracają do morza i już się swoim potomstwem nie interesują. Ale dokładnie wiedzą, gdzie mają to zrobić. Przewodnik mówił, że zdarza się, iż żółwica wychodzi na brzeg i stwierdziwszy, że to nie tu, wraca do morza. Żółwie wylęgają się mniej więcej po dwóch miesiącach, ale już po wyjściu z jaja jeszcze przez kilka dni zostają w gnieździe, czekając aż zarosną im pępki, bo rodzą się z nimi jak ludzie. Miałam wyjątkowy fart, bo czasami można czekać i tydzień i nic nie zobaczyć. Na obserwację procesu składania jaj było już za późno, ale właśnie gdy przyszliśmy na plażę, te małe, dopiero co wylęgłe żółwiątka, całym stadkiem, chciałoby się powiedzieć – z obłędem w oczach, zasuwały do morza. Ale niewiele ich przeżywa – zaledwie kilka na tysiąc.

Ta część kraju jest bardzo biedna, taka prawdziwa dżungla. Nie ma tam dostępu od strony morza, pływa się kanałami, nie ma dróg. Wszystko jeszcze jest tam dzikie. Małpy skaczą, tukany fruwają. Niesamowita ilość ptaków, bogactwo kwiatów. Kostaryka jest fantastyczna, ponieważ ma najwyższy stopień zagęszczenia, jeśli chodzi o liczbę różnych gatunków fauny. Wypływaliśmy tam o świcie obserwować ptaki i inne zwierzęta, wśród nich krokodyle. To był naprawdę dobry początek: znaleźć się w takim dzikim świecie.

W Kostaryce jest sto sześćdziesiąt wulkanów i potem pojechaliśmy do jednego z nich, czynnego do dzisiaj (ostatni poważniejszy wybuch miał miejsce w 1966 roku). Okno naszego pokoju hotelowego wychodziło na jego aktywną część i skutek był taki, że obie noce nie spaliśmy, obserwując fantastyczne fajerwerki wybuchów. Teraz jest tam cały czas włączony system monitorowania, dzięki któremu można wszystko przewidzieć, ale czterdzieści lat temu zginęło kilkaset osób. Skorzystaliśmy też z tamtejszych gorących źródeł, wypełniających wodą naturalne baseny.

Po dwudniowym pobycie pod wulkanem Arenal przenieśliśmy się na wybrzeże Oceanu Spokojnego do Tamaryndo. Tu też szczęście nam dopisało, a dotyczyło to tym razem żółwi skórzanych. Poszliśmy nocą na plażę i już po dwunastej wyłoniła się z oceanu taka wielka żółwica, ważąca około czterystu kilo, która jak czołg posuwała się do samego końca plaży, na bezpieczną odległość od fal. Tam oczyściła przestrzeń o 3-4 metrach średnicy i wykopała dziurę do złożenia jaj. Miała jakieś kłopoty z tylną łapą i miejscowi nawet jej w tym pomagali. Żółwie jaja to takie miękkie piłeczki pingpongowe, których samica składa siedemdziesiąt, osiemdziesiąt. Te na wierzchu są bez zarodków i pełnią jedynie rolę ochronną. Po zniesieniu jaj żółwica zakopuje je i wraca do oceanu, już się nimi nie interesując. Obserwowanie tego z bliska to było fantastyczne przeżycie. Popłynęliśmy też żaglowcem na dzikie plaże. Tam nie ma niestety tak dobrych warunków do nurkowania z samą maską jak w Egipcie czy na Tahiti, nie ma takiej przejrzystości i takiego bogactwa.

Powiedziano nam, że jest taka wieś, gdzie iguany tak się rozmnożyły, że jest to teraz jedna z atrakcji turystycznych. Tam na drzewach prawie nie widać liści, tylko są same iguany. Różnorodne: rude, zielone, małe ale i potężne. Przybiegają do ludzi, można je głaskać – mrużą wtedy oczy, prawie jak zwierzęta domowe. Przy takim moście, po którym jeżdżą ciężarówki, jest niewiarygodny huk, powietrze raczej mało czyste, jest ich najwięcej – uznały, że to jest ich fantastyczne miejsce.

Zrobię też ukłon w stronę mojej przyjaciółki Magdy Środy. Wśród tych wszystkich zwierzątek, które tam oglądaliśmy, był taki niewiarygodny ptaszek; nazywa się jacana. Rola samiczki ogranicza się jedynie do złożenia jaj, które wysiaduje już samczyk. To on karmi małe, a ona przylatuje od czasu do czasu sprawdzić, jak sobie radzi. Ma pod skrzydełkami takie twarde wypustki i jeśli on sobie nie radzi, tłucze go nimi. A odlatuje dlatego, że równolegle ma czterech partnerów i wszyscy oni dla niej pracują. Magdzie na pewno ta historia by się spodobała. Zresztą kostarykańskie feministyczne grupy biorą właśnie nazwy od tego ptaka.








 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI