Twitter

U Świętego Mikołaja

sobota, 23 grudnia 2006

W tym miesiącu, przy okazji pobytu w Helsinkach, odwiedziłam także... Świętego Mikołaja. I po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat zdarzyło się, że nawet tam, na dalekiej północy, też nie było śniegu. No i biedny Mikołaj się tym martwił, bo nie da się ukryć, że cała Laponia jest uzależniona od turystki. I jak on nie może swoimi saniami jeździć, to jest kłopot. Ale śnieg miał podobno jeszcze przed świętami spaść.

Cała wioska Świętego Mikołaja wygląda tak jak typowy Disneyland. To wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane, tak że dzieci nie powinny się martwić: wszystkie listy wysłane do Świętego Mikołaja, nawet bez adresu, trafiają tam, do Rovaniemi. Polska ma nawet taki oddzielny boks. I jeżeli jest adres zwrotny, to Mikołaj potwierdza otrzymanie listu.

Przed świętami panuje tam kompletny obłęd. Kolejka do Świętego Mikołaja jest wielka, ale wszyscy karnie stoją, żeby z nim porozmawiać. Wygląda na to, że serce ma wielkie, a kieszenie głębokie, bo stara się spełniać wszystkie życzenia. Ja też przekazałam mu listy, jakie tutaj otrzymałam. Zobaczymy, jakie będą efekty.

Generalnie, funkcjonowanie w Laponii, w kraju, w którym od rana do wieczora jest mniej lub bardziej ciemno, dla mnie jest szalenie przygnębiające i organizm nie wie, jak sobie z tym poradzić. Podobno tamtejsi mieszkańcy w tym czasie dłużej śpią, dostosowując się do takiej pogody. Ich największym bogactwem są lasy i zwierzęta. W całej Laponii jest trzysta tysięcy reniferów, które żyją na swobodzie i tylko podczas największych mrozów, poniżej 40o C, są dokarmiane. Nie widziałam żywego łosia, ale zaskoczył mnie ten, pokazany w muzeum przyrodniczym – był większy od konia. W tej chwili jest ich już tyle, że mimo ogromnych restrykcji dozwolony jest odstrzał. Mimo że nie jadam mięsa, spróbowałam mięsa renifera i mięsa łosia i muszę powiedzieć, że było bardzo dobre, chude i smaczne. Nie wiem, skąd się wzięła opinia, że kuchnia fińska jest beznadziejna, bo zarówno podczas pobytu w Helsinkach, jak i w Rovaniemi, jedliśmy fantastyczne dania, przyrządzane z wykorzystaniem wielu ziół, grzybów i owoców. Niektóre z nich można dostać u nas, choćby w Ikei, np. cloudsbarries, „owoce w chmurach”, takie jakby żółte jeżyny, których jest tam masa. Przywiozłam zrobione z nich dżemy i soki.

Fajnie było tam pojechać, mimo że nie było śniegu. Sam widok oświetlonego koła podbiegunowego robi jednak wrażenie.

U nas w domu z Mikołajem, przynoszącym prezenty, spotykamy się tradycyjnie w święta. Ja sama najchętniej kupuję dla innych książki. No ale wiadomo było skąd przyjechałam, więc i stamtąd musiałam coś przywieźć: dla dziewczyn przytulanki husky, to rzeczywiście piękne psy, a dla chłopaków modele snowmobili, których ja sama zresztą nie cierpię, bo to jest dopiero zanieczyszczanie środowiska.

Tradycyjnie już wybieramy świąteczną kolorystykę – w tym roku dekoracje będą wiśniowo-złote, więc dla panów przywiozłam jeszcze takie krawaty, niektóre nawet grające. Sam Mikołaj będzie zamówiony, bo dzieci są już duże i na domowe przebieranki się nie nabiorą. Ale choćby dla najmłodszego, dwuletniego Stasia trzeba dochować jeszcze tajemnicy, bo Kuba i tak wie już wszystko najlepiej i niedługo to będziemy jego przebierać... W tym roku potrzymamy ich jeszcze w niepewności. W końcu byłam u prawdziwego Mikołaja i są zdjęcia, które pokazują, że to nie jest wcale taka kompletna bajka...


 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI