Twitter

W Stanach i w Bukwałdzie

czwartek, 21 czerwca 2007

Niedawno byłam w Stanach. Mimo że tam do wyborów prezydenckich jeszcze półtora roku, to toczy się już poprzedzające je debata kandydatów obu partii. Muszę powiedzieć, choć to jest nieziszczalne marzenie, że chciałabym, żeby na takim poziomie odbyła się debata w Polsce. A debata dotyczyła różnych trudnych kwestii, choćby aborcji, wojny w Iraku. Po pierwsze, jaka wiedza. Po drugie, szacunek dla innych poglądów. Po trzecie, umiejętność dyskusji. Nie pamiętam, żeby w Polsce – w czasie kampanii prezydenckiej i parlamentarnej – coś takiego się odbyło. A to jest szalenie ważne. Potem dziwimy się, że ludzie nie idą do wyborów. Ale jeżeli nie jesteśmy w stanie ich zainteresować dyskutowanymi sprawami… A to sposób prowadzenia rozmowy albo włącza obywateli albo ich wyłącza. Jeżeli to wszystko dzieje się na zasadzie, kto komu przywali, że za tym nie stoją żadne merytoryczne argumenty – to wobec czego dokonywać wyboru? Byłam naprawdę pod dużym wrażeniem tej amerykańskiej debaty. Na tym tle cała nasza awantura o pierwiastek to też jest taki egzamin z politycznych umiejętności. Nie da się tylko walić garnkami i mówić, że mnie się nie podoba. Bo opinia, którą już mamy u innych, jeszcze się potwierdzi.

No ale u nas koniec roku szkolnego, wybieram się do Bukwałdu, by wręczyć nagrody fundacji: są cztery komputery i cztery stypendia, bo tak wybrały nagrodzone dzieci. Mam nadzieję, że uda mi się być w paru szkołach. To zawsze jest wielka radość i takie poczucie sensu tego, co się robi. Nie są to przecież nagrody przypadkowe, dzieci pracują na nie cały rok. W naszej szkole zakończył się częściowy remont. Ale lista potrzeb jest wciąż długa: nie mamy porządnego boiska, porządnej sali gimnastycznej. A dzieci jest coraz więcej. Bo liczy się jakość wiejskiego życia i coraz więcej ludzi przeprowadza się z miasta. Widzę to po swojej drodze, gdy tam jadę. Liczba budowanych domów jest niewiarygodna.

Mieliśmy też w Bukwałdzie wymianę nauczycieli – przyjechali z Belgii, z Hiszpanii i ze Słowacji. Spotkałam się z nimi w Warszawie. I to dla mnie właśnie jest Unia. To, że ci nauczyciele z wiejskich szkół spotykają się już po raz trzeci w kolejnym kraju, rozmawiają ze sobą o tym, jak pracują, co z tego co robią, może się przydać gdzie indziej.

Sama też już myślę o sierpniowych wakacjach. Trochę mam duszę na ramieniu, bo to zwykle ja jestem organizatorem wszystkiego, ale ten wyjazd na Alaskę jest prezentem od męża i on wszystko przygotowuje. Zdecydowaliśmy nie zabierać żadnego z wnuków, bo część wyjazdu będzie na statku, więc nie byłoby to może dla nich tak atrakcyjne. Staraliśmy się znaleźć mały statek i jedziemy z przyjaciółmi amerykańskimi i polskimi – tydzień na statku, pięć dni zwiedzania samolotem, samochodem i pieszo. W ten sposób zaliczę ostatni stan amerykański, bo we wszystkich innych już byłam.








 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI