Twitter

"Upiór w operze"

poniedziałek, 17 marca 2008

Jestem pod dużym wrażeniem premiery „Upiora w operze” w warszawskiej Romie. Dyrektor Kępczyński ma wielkie plany i konsekwentnie je realizuje. To jest naprawdę imponujące, bo u nas zwykle kończy się na zadęciu, bo się okazuje, że na więcej już sił nie starcza. Bardzo lubię ten musical. Często słucham nagrania, a widziałam go dwa razy: w Nowym Jorku i w Londynie. Więc z dużym strachem szłam do Romy, no bo to jest jednak wielkie przedstawienie i nie byłoby przyjemnie, gdyby okazało się, jak często bywa, że tu jest taka totalna prowincja, której tak naprawdę na to nie stać. Zawsze można by znaleźć sto powodów, dlaczego, ale to nie byłoby przyjemne. Tymczasem ten spektakl można oglądać bez żadnych kompleksów i wiem, że jeśli przyjadą jacyś moi przyjaciele, to ich chętnie zaproszę, żeby zobaczyli, jak „Upiór” wygląda w Warszawie. W musicalu, nie oszukujmy się, liczą się głosy. Fajnie, że widać świetną scenografię, że to jest zrobione bez takiego szczypania się finansowego w każdym momencie, jednak tak naprawdę liczą się ci ludzie, którzy śpiewają i tańczą. Osiemnastoletnia Paulina Janczak, którą widziałam na premierze w roli Christine, ma naprawdę przed sobą wielką karierę, ale widać, że za tym stoi ogromna, ciężka praca. Jestem do tego z wielkim szacunkiem, bo efektem jest rzeczywiście bardzo dobrze zrobione przedstawienie. To była duża przyjemność móc je zobaczyć.

Niestety nie byłam na żadnym koncercie Festiwalu Beethovenowskiego, a kilku bym chętnie wysłuchała, bo strasznie lubię ten właśnie czas przed Wielkanocą, kiedy można wprowadzić się w taki trans muzyczny. Kiedy koncert jest i we wtorek i w środę, i w czwartek, i ważne stają się inne sprawy. Ale niestety spędziłam cały ten czas poza Polską i to jest pierwszy z tych festiwali, w którym w ogóle nie brałam udziału.

Natomiast na lotnisku w Amsterdamie wpadłam na nowy, świetnie zrobiony box mojej ukochanej Marii Callas, o którym nawet nie czytałam: dwadzieścia sześć płyt z jej nagraniami, ułożonymi z jednej strony chronologicznie, pokazującymi jak rozwijała się jej kariera, z drugiej – tematycznie, według kompozytorów. Moi sąsiedzi chyba nie są teraz zachwyceni, bo słucham ich, gdy tylko mogę. Nie „przerobiłam” jeszcze wszystkiego, chyba dopiero osiem płyt… To wielka frajda! Dziś już mało kto tak śpiewa. I wszyscy z mego otoczenia wiedzą, że gdy przyjdzie niedziela, to wszystko jedno, czy jestem na wsi czy w Warszawie, to praktycznie cały dzień spędzam z Maria Callas, tak ze już nawet moje psy i koty przyzwyczaiły się do tego. A dla mnie jest to prawdziwe świeto…

A propos kotów… Dziś do drugiej w nocy czytałam książkę Dorothy Lessing właśnie o nich. Koty to pasja tej blisko dziewięćdziesięcioletniej pisarki, laureatki Nagrody Nobla zresztą. Kora dała mi tę książkę i gdy zaczęłam ją czytać, nie mogłam się od niej oderwać. Fantastycznie napisana. I tak słuchałam Marii Callas i czytałam.








 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI