Twitter

Moje pierwsze wrześnie

środa, 30 sierpnia 2006

Swoje pierwsze wrześnie oczywiście pamiętam. To było wtedy zawsze wielkie święto, a obowiązkowe mundurki były rzeczą absolutnie nie do dyskusji. Więc jak teraz słucham na ten temat różnych dywagacji, to myślę, że dobrze, że wracamy do tych czasów. Bo przyznam się, że gdy teraz chodzę czasami do szkoły swoich wnuków i patrzę, jak poprzebierane są dzieci, to myślę, że to jednak jest z każdego punktu widzenia niedobry pomysł, żeby szkoła stawała się takim miejscem ścigania się.

Generalnie nie mam tendencji do powrotów do przeszłości. Tyle rzeczy, wydaje mi się, jest ciągle do zrobienia w przyszłości, że wiele mi po prostu umyka. Ale właśnie te pierwsze wrześnie pamiętam – i ze szkoły podstawowej i ze średniej. Myślę, że to wynika również z tego, że nie bardzo mieliśmy wtedy jakieś inne atrakcje. Szkoła była praktycznie wszystkim, co się miało, zwłaszcza w takim małym mieście jak Zielona Góra. Nie było ani telewizora ani jakichś organizowanych zajęć. Ale i relacje między uczniami i nauczycielami były wtedy dużo bliższe i mimo że to były roczniki wyżowe, nie pamiętam takiego poczucia, że będąc w wielkiej grupie, stawałam się niezauważalna.

W szkole średniej, gdzie byłam w klasie żeńskiej, mieliśmy mundurki wymyślane przez nas same. Było powiedziane, że mają być popielate, z białymi bluzkami, ale jakie to było, to już zależało od naszej wyobraźni. I okazywało się, że nawet przy takim małym zakresie, jakim była spódnica do kolan i żakiet, można było wymyślić cuda. Tak że to było bardzo fajne.

Jak chodzę teraz na rozpoczęcia roku, zwłaszcza, że tak jakoś się zdarza, że właściwie co rok jakiś kolejny mój wnuk zaczyna szkołę, więc trudno sobie darować przyjemność oglądania pierwszaków, wydaje mi się, że dzieci, przede wszystkim te warszawskie, tak się dobrze czują w tym świecie, tacy są oblatani, tak nie ma dla nich zaskoczeń, że myślę czasami, że aż przykro. Troszkę inaczej to wygląda na wsi, gdzie też staram się być na otwarciu roku szkolnego. (Teraz mi się chyba nie uda, ale byłam na zakończenie.) Tam te dzieci zupełnie inaczej do szkoły podchodzą i inne są ich relacje z nauczycielami, to widać. Przychodzą wszyscy rodzice, to jest takie prawdziwe święto. Może dlatego lubię tak chodzić na te rozpoczęcia i zakończenia, bo mam poczucie, że to jest taki powrót do młodości.

A myśmy skończyli już wszyscy swoje wakacje i miałam ogromna frajdę widzieć na tarasie mojego domu całą siódemkę. Kuba był pierwszy raz samodzielnie na obozie sportowym, Maryśka na zuchowym. Widać, jak te dzieciaki w oczach się zmieniają. Wracają po tych trzech, czterech tygodniach, są o ileś tam centymetrów wyższe, takie dojrzalsze. Na szczęście mamy małego Staśka, więc jeszcze jakaś przyjemność patrzenia na kogoś, kto sięga do kolan, pozostała. Ale i on urośnie. Starzeje się to towarzystwo! Ja tam do siebie tego nie biorę, ale oni się bardzo szybko starzeją...

Wszystkie już pływają. Z mężem robiliśmy z nimi długie dystanse, Kuba już przepływa kilometr, Marysia też zresztą. Są oswojone z wodą, nawet czasami za bardzo, i potrafią mieć z tego przyjemność. Ja też tego lata nie wychodziłam z wody. Ten rok był wyjątkowy, jeżeli chodzi o wodę, że po prostu było to coś niewiarygodnego. Nie pamiętam takiej ciepłej wody, była aż za ciepła, a tak niedawno pisałam tu o pierwszej zimnej kąpieli... Ja wolę zresztą zimniejszą wodę i w ostatnią niedzielę, była już taka, jaką lubię...

Na wsi już taka jesień. Odleciały żurawie, bociany... Już się uspokoiło, nie ma tych wariackich ptaków, które nie dawały w nocy spać. Wszystko szykuje się do snu zimowego... Bardzo lubię tę porę roku, gdy już zaczyna się robić szaro. Są takie różne odcienie szarości...
 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI