Twitter

Czuły Barbarzyńca i Partia Kobiet

czwartek, 8 marca 2007

W związku z moimi podróżami, nie byłam na premierze „Rysia”. Ale jakiś czas temu w „Czułym Barbarzyńcy”, spotkałam Staszka Tyma, który mówił o strasznie rozbudzonych oczekiwaniach, związanych z tym filmem. Po „Misiu” to jest duże obciążenie. Rozmawiałam z kilkoma osobami, które film już widziały. Wyrażały się o nim bardzo pozytywnie. Większość z nich uważała tylko, że powinien być skrócony. Ale to zawsze można zrobić. Widać wyraźnie, że ciężko Tymowi było się rozstać z każdą sceną. Ale pamiętam, jak „Miś” wszedł na ekrany. To oczywiście były inne czasy. Myśmy to traktowali jako jakąś formę opozycji. Trzeba było ten film po prostu przetrawić. Podobnie z „Rysiem”. Teraz w śmiechu, który filmowi towarzyszy, gubi się następne sceny. Jest ich takie zagęszczenie, że przez to nie słyszy się wielu dobrych tekstów.

Byłam za to na premierze opery Zygmunta Krauzego według „Iwony, księżniczki Burgunda” Gombrowicza. Muszę powiedzieć, że szłam ze strachem. Ale odniosłam bardzo dobre wrażenie. Wydaje mi się, że ten prześmiewczy tekst Gombrowicza dzięki muzyce stał się jeszcze bardziej wyrazisty. Fajny jest też pomysł z umieszczeniem widowni na scenie.

A w weekend wybieram się na wieś i zabieram książki, kupione w „Czułym Barbarzyńcy”. Bo ostatnio nie miałam w ogóle czasu na lekturę. W związku z otwarciem biura Boeinga było istne szaleństwo. W takiej dużej korporacji przygotowuje się to zupełnie inaczej niż choćby u nas w Lewiatanie. Obowiązują stałe ścieżki, wszyscy wiedzą lepiej, niczego się właściwie nie trzyma w swoim ręku … Ciekawe doświadczenie…

Z rzeczy ważnych, które się wydarzyły, muszę jeszcze odnotować tę rozmowę… Przychodzi do mnie Kuba, mój najstarszy wnuk i mówi: „Słuchaj, Nika, mam ważną sprawę do Ciebie”. Pomyślałam: zakochał się może albo jakaś afera z rodzicami… Pytam więc, o co chodzi. On na to: „Wiesz, to jest naprawdę poważna rzecz. Od poniedziałku będę nastolatkiem!”. Strasznie się tym przejął, no a my mamy pierwszego nastolatka w rodzinie.

Jeszcze jedno. Ostatnio przychodzą na moją skrzynkę mailowa listy dotyczące Partii Kobiet, bo wiadomo – jak kobiety, to ja… Patrzę na tę inicjatywę z dużego dystansu. Bo niezależnie od tego, jak ważne są tematy związane z kobietami, ich pozycją, równouprawnieniem, nie tylko płacowym, niezależnie od tego, że się sama nimi zajmuję, nie uważam, żeby wyodrębnianie kobiet ze społeczeństwa mogło im służyć. I boję się, że ta cała inicjatywa też nie przysłuży się autentycznemu rozwiązaniu różnych kwestii, które powinny być rozwiązane. Oczywiście nie ma sprawy, niech to robią. Ale wpływ tego na politykę będzie kompletnie marginalny. Boje się, żeby nie posłużyło to raczej obśmianiu sprawy: widzicie… aktorki, piosenkarki, artystki itd.… co one tam wiedzą o prawdziwych problemach kobiet. Do rejestracji można doprowadzić. Ale potem to jest ciężka praca. Kto to będzie robił? Uważam, że każda aktywność jest dobra, natomiast wiara, że ta inicjatywa mogłaby posłużyć takiemu autentycznemu wyciągnięciu spraw kobiet i ich rozwiązaniu – bo gadać o tym wszystkim można – byłaby jednak nadmierna. Nie wydaje mi się, żeby to w jakikolwiek sposób zmieniło scenę polityczną w Polsce i istotnie wpłynęło na zmianę sytuacji kobiet, żeby taka partia poszła do wyborów i przekroczyła wymagany procent głosów. Tym bardziej, że z założenia nie chce być partią apolityczną. A to nie jest możliwe. Bez aktywnego uczestniczenia w życiu politycznym, bez obecności we wszystkich politycznych gremiach, nic się nie zdziała. Instytucji i inicjatyw dotyczących sprawa kobiet jest bardzo dużo. Ta może być jedna z nich. Ale ciągle chodzi o to, żeby kobiety były właśnie obecne w życiu politycznym, żeby współdecydowały w swoich sprawach, w których decydują przede wszystkim mężczyźni. Ale cuda się zdarzają, więc oczywiście życzę tym, które się powołaniem partii zajmują, jak najlepiej. Choć podejrzewam, że ten szum ma raczej służyć nowej książce pani Gretkowskiej.

Zresztą w czasie spotkań, które miałam z kobietami w czasie kampanii prezydenckiej, przekonałam się, że one same nie chcą być traktowane jako grupa specjalnej troski, tylko żeby o sprawach ich wynagrodzeń, awansów czy urlopów mówić tak jak mówi się w ogóle o takich sprawach.

Dlatego bardziej się cieszę, że życie kulturalne kwitnie, że w jednym tygodniu wysłuchałam koncertu chińskiego pianisty Lang Langa w Filharmonii Narodowej i rewelacyjnej, pochodzącej z Mozambiku, śpiewaczki Marizy, „królowej fado” w Sali Kongresowej, a na dodatek obejrzałam występy Leipziger Ballett w Teatrze Wielkim i dlatego mimo wszystko mogę powiedzieć, że to był tydzień taki, jaki naprawdę powinien być i jaki chciałoby się przeżywać częściej.


 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI