Twitter

Przedsiębiorczość, oczywiście!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

źródło: Newsweek

W 1989 r. nie było czasu na akademickie dyskusje, czy neoliberalizm jest dobry, czy jest może jakaś inna droga. Musieliśmy sprawić, żeby polska gospodarka nie padła w zderzeniu z kapitalizmem – mówi Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan.

NEWSWEEK: Czy Donald Tusk jest zdrajcą?

HENRYKA BOCHNIARZ: - Myślę, że jest głębokim patriotą. Odkąd jest premierem, trudnych wydarzeń nie brakowało i wychodził z nich obronną ręką, dbając o stabilność państwa. Ale jako polityk musi iść na kompromisy, aby zdobyć poparcie. To jest cena demokracji. Choć uważam, że w czasie swego urzędowania mógł zrobić więcej.

Nie ma pani poczucia, że zdradził wolnościowe, liberalne ideały?
- Na pewno postrzegamy dziś pewne sprawy odmiennie, ale byłoby kuriozalne, gdyby 25 lat po rozpoczęciu ustrojowej transformacji nasze poglądy nie ewoluowały. W jednych sprawach się zgadzamy, w innych nie. Rząd wprowadził wiele dobrych rozwiązań: ustawę antykryzysową, podniesienie wieku emerytalnego, ograniczenie emerytur pomostowych. Natomiast zdecydowanie rozeszliśmy się w ocenie reformy systemu emerytalnego. Narzucenie narracji, że OFE to samo zło i na dodatek poprzez zakaz reklamy niedopuszczenie,
by oskarżony mógł się bronić, uważam za nadużycie. To może się obrócić przeciw obecnej władzy, bo przyjdzie kolejna i powie: tylko OFE, a ZUS zły, i także zakaże dyskusji.

Może to jest szczere? Bielecki, Tusk, Rostowski zrozumieli, że reformy były źle pomyślane, że transformacja poszła źle i próbują naprawiać, co się da?

- Pan żartuje! Ja uważam, że zrobiliśmy to, co można było zrobić w okolicznościach, w jakich się znaleźliśmy po 1989 r. Naprawdę nie zaprzepaściliśmy szansy! A poza tym - gdzie jest ta oaza szczęśliwości, do której podobno nie udało nam się trafić?! Popatrzmy, co się stało w Hiszpanii, w Grecji. W niektórych krajach Europy bezrobocie młodych sięga 50 proc. A u nas jest wyraźnie mniejsze i nierówności mamy na poziomie europejskiej średniej. Tych nierówności nie można lekceważyć, ale dane statystyczne wyraźnie
pokazują, że to nie jest dominujący obraz polskiej rzeczywistości.

Dane statystyczne nie zapewnią pracy bezrobotnej z Pabianic. Ona pewnie prędzej uwierzy Marcinowi Królowi czy Karolowi Modzelewskiemu, którzy mówią, że wiele rzeczy poszło źle, bo po 1989 roku elity zaślepił neoliberalizm.

- Jednostkowy przykład zawsze lepiej przemawia do wyobraźni niż statystyka. Marcin Król mówi, że polityka to podejmowanie niepewnych decyzji, a nie administrowanie rzeczywistością. I to jest sedno problemu. W 1989 r. nie było czasu na akademickie dyskusje, czy neoliberalizm jest dobry, czy jest może jakaś inna droga. Musieliśmy sprawić, żeby polska gospodarka - składająca się ze słabych zakładów, w których ludzie udawali, że pracują, a państwo udawało, że im płaci - nie padła w zderzeniu z kapitalizmem. To było nieustanne gaszenie pożarów. Z jednej strony zapełniały się półki w sklepach, był proszek do prania, pomarańcze, ludzie robili szybkie pieniądze, z drugiej upadała RWPG...

... taki sowiecki wspólny rynek.

- Ciągnąc w dół przestarzałe polskie fabryki. Była presja, żeby z rządowych środków, których i tak nie było, pomagać, żeby dawać jakieś przywileje. Dla mnie ocena tamtych lat jest jednoznacznie pozytywna. Dobrze, że był Leszek Balcerowicz, który zawsze potrafił powiedzieć „nie". Każdy polityk pękłby pod naporem tylu grup interesu, a on wytrzymywał. Za to go ogromnie cenię.

Balcerowicz to dziś ostatni fighter. To głównie on napędzał debatę o OFE. Przedsiębiorców stać było jedynie na niemrawy pisk.

- Nieprawda! To właśnie przedsiębiorcy, a dokładnie Konfederacja Lewiatan, próbowali uświadamiać społeczeństwo! Przez trzy miesiące we wszystkich kanałach telewizji emitowane były nasze spory edukacyjne na temat OFE. To Lewiatan, jako
jedyna z organizacji, złożył w tej sprawie wniosek do Trybunału Konstytucyjnego! Ale co więcej mogą zrobić przedsiębiorcy, których rząd nie traktuje partnersko? Jak w Niemczech jest kryzys, to Angela Merkel dzwoni do mojego odpowiednika w BDI, a w Polsce?

A w Polsce przedsiębiorcy uważają, że się sami dorobili i innym nic nie są winni. Z takim nastawieniem trudno przekonać społeczeństwo do swoich racji.
- Moja córka prowadzi fundację, na którą biznesmen Andrzej Czernecki przekazał cały swój majątek. Co roku 70-100 dzieci z ubogich rodzin ma stypendia. Jan Kulczyk przekazał 20 mln zł na MuzeumHistorii Żydów Polskich. Jerzy Starak, właściciel Polpharmy, założył fundację finansującą badania medyczne, która na swoim koncie ma fantastyczne osiągnięcia. Nie mówiąc o innych: Fundacji Kronenberga CitiBanku, Fundacji PZU, Fundacji Orange. Długo by można jeszcze wymieniać. Co roku przekazywane są ogromne pieniądze. Nie można powiedzieć, że biznesmeni są egoistyczni.

Czernecki - wspaniała postać. Wiedział, że umiera, zostawił wszystko społeczeństwu. Ale wciąż nie mamy Kulczyk Hali, nie mamy Solorz University, nie mamy Sotowow Library.

- Bo mamy niewielu naprawdę bogatych! Nikogo w Polsce nie stać na finansowanie miliardami badań nad malarią, jak robią to
Melinda i Bili Gatesowie. Nasza gospodarka to głównie małe firmy. Ogromna większość z nich angażuje się w świetne akcje
społeczne, ale na poziomie lokalnym. Biznesowo ich szefowie także nie mają wielkich aspiracji. Z badań Lewiatana wynika, że przede wszystkim chcą przetrwać. Inna sprawa, że działania z rozmachem nie ułatwia powszechny brak akceptacji sukcesu. Gdy mieszkałam w USA i kupiliśmy pierwszy samochód, totalny rzęch za 500 dolarów, to sąsiedzi przyszli z winem to uczcić. W Polsce sąsiedzi co najwyżej doniosą do fiskusa. Przedsiębiorcy boją się więc sukcesu, bo zaraz zacznie się szukanie na nich fiskalnych haków. Na dodatek przy okazji debaty o systemie emerytalnym zniszczono zaufanie do instytucji rynku i cofnięto w rozwoju polską mentalność, nadal głęboko zakorzenioną w poprzednim systemie.

Zaufanie do rynku zniszczył chyba bardziej kryzys z 2008 r.

- Owszem, dotychczasowy sposób funkcjonowania rynku wymaga korekt. To półpaństwowe instytucje hipoteczne Fanny May i Freddie Mac oraz rządowe deregulacje systemu bankowego tkwią u źródła kryzysu finansowego! Państwo przestało
należycie spełniać swą funkcję pilnującego porządku policjanta.

Nam się jakoś udało.

- Bo państwowy policjant nie przysnął. Dobrze zaprojektowany i nadzorowany polski system bankowy pozwolił nam uniknąć kryzysu. Ale generalnie wielkim problemem Polski jest brak kompetentnej administracji. Skąd to się bierze? Ano
stąd, że od wieków nie mieliśmy dobrych urzędników.

Najpierw urzędnicy carscy, którzy wszystko mogli i nic nie potrafili...

- ... a potem wojny i PRL. W efekcie z jednej strony urzędników się nie szanuje, wypłaca się im niskie pensje, z drugiej oni tym bardziej nie szanują obywateli. Problemem jest też upartyjnienie klasy urzędniczej, często to po prostu przetrwalnik dla kolegów z partii. Nie może być tak, że wiceminister nie będzie chciał podjąć decyzji, bojąc się odpowiedzialności.

Tego lęku przed braniem na siebie odpowiedzialności oducza nas już szkoła.

- Tu też następuje zmiana, choć wciąż potrzebna jest kompleksowa reforma. Musimy większą uwagę zwracać także na
kompetencje miękkie. Często uczestniczę w różnych spotkaniach z młodzieżą i widzę, że jak pada prośba o głos z publiczności, to młodzi Amerykanie zadają pytania, a Polacy w analogicznej sytuacji milczą. Brak nam pewności siebie, co jest zastanawiające, gdy weźmie się pod uwagę, co było przyczyną naszego sukcesu po 1989 r.

Co było?

- Przedsiębiorczość, oczywiście. Mnie serce rosło, gdy na początku lat 90. widziałam ludzi realizujących pomysły, których nie mogli realizować w PRL; w tym kobiety, które brały sprawy w swoje ręce, czasami aktywniej niż mężczyźni. Niestety, ta przedsiębiorczość nie jest wspierana przez system edukacyjny. Oczywiście, nie ma tragedii - znam firmy założone przez młodych ludzi, które eksportują swoje produkty do Korei czy do USA.

Wielu i tych bardziej przedsiębiorczych woli jednak emigrować.

- Mam nadzieję, że wrócą i że to się przełoży na rozwój Polski. Emigracja, i mówię to na swoim przykładzie, uczy pewności siebie, otwartości na świat. Ale na razie to właśnie Zachód stwarza im lepsze możliwości samorealizacji. Znam Polaków, którzy wyemigrowali do Londynu. Zaczynali pracę od zmywania naczyń. Najpierw zapewniali, że wrócą, jak uzbierają na samochód czy mieszkanie. Z dość licznej grupy wróciły może dwie osoby, pozostałe zrobiły kariery menedżerów, założyły firmy, pracują w finansach. Dlaczego Polska nie daje im tych samych możliwości? I tu znów wracamy do mentalności ludzi, do akceptacji sukcesu czy do kwestii biurokracji, dla której obywatel jest przedmiotem, a nie podmiotem.

To chyba kulturowy problem. Jacek Santorski podkreśla, że w prywatnych firmach też dominuje u nas autorytarny model zarządzania. Pracownik jest jak chtop na roli, mający wykonywać rozkazy pana.

- Pierwsze pokolenie biznesmenów to naturszczyki, bez wiedzy o zarządzaniu. W latach 90. rozkręcali biznesy ze złotymi bransoletkami na rękach i w białych skarpetkach. Ale to się zmieniło. Teraz mamy całą armię młodych, ambitnych, wykształconych menedżerów. Nie zgadzam się z Santorskim. Znowu odwołam się do badań Lewiatana - 70-80 procent pytanych wskazuje na rolę firm w budowie dobrobytu, tworzeniu miejsc pracy, kreowaniu wizerunku Polski za granicą. 83 procent respondentów mówi, że szanuje swojego pracodawcę. Problem jest gdzie indziej. Na początku transformacji mieliśmy naprawdę fantastyczne elity polityczne. To byli ludzie z ogromną klasą i wiedzą. Teraz na odwrót - ludzie biznesu nabrali ogłady, natomiast poziom debaty politycznej jest słaby. To wpływa negatywnie na wizerunek Polski za granicą. A jeżeli mamy naprawdę wykonać ten kolejny skok i nie ugrzęznąć - jak ostrzega Jerzy Hausner - w pułapce średniego szczebla dochodu, hen za Niemcami i Stanami Zjednoczonymi, za to obok Grecji i Portugalii, to potrzebujemy dużych projektów. Potrzebujemy współpracy państwa i biznesu, która zmieni wizerunek Polski.

A przez kolejne 25 lat? Nie boi się pani, że jak w sowieckim dowcipie - na pytanie: „kiedy będzie lepiej", odpowiedź brzmi: „już było"?

- Wszystko zależy od tego, co zrobimy. Przede wszystkim wciąż mamy za mało w życiu publicznym ludzi, którzy podchodzą do swej działalności strategicznie, a nie tylko od wyborów do wyborów. Dlatego tak ważne są takie instytucje jak FOR profesora Balcerowicza, jak Konfederacja Lewiatan i tysiące innych organizacji. To jest szansa na to, że społeczeństwo obywatelskie wymusi na politykach zmiany i nauczy ich myśleć w kategoriach dłuższych niż jedna kadencja. Dlaczego wciąż nie robimy do końca reformy służby zdrowia, żeby ludzie chcieli w niej porządnie pracować? Dlaczego nie jesteśmy w stanie do końca przeprowadzić reform dotyczących infrastruktury? A co z euro? Jak nie wejdziemy do strefy euro, to zostaniemy w przedpokoju.

Uważa pani, że to wszystko jest do przeprowadzenia?
- Jestem optymistką. I do optymizmu skłania mnie nie życzeniowe postrzeganie świata, ale to, co się zdarzyło w tych ostatnich 25 latach. To było fantastyczne. Wierzę, że ta polska przedsiębiorczość jest ogromną siłą. Jeżeli jeszcze przy okazji uda nam się poprawić relacje państwo - obywatel, to będziemy na właściwej drodze. I to przecież nie dotyczy tylko przedsiębiorców, ale każdego, kto chciałby się czuć u siebie. Jak rozmawiałam z tymi młodymi ludźmi w Londynie i pytałam, co im się tam tak podoba, to jeden powiedział: „Bo ja dopiero tu zobaczyłem, że chodnik może być prosty", a drugi: „Bo ludzie na ulicy się do siebie uśmiechają". To co? U nas tak nie można?

ROZMAWIALI RYSZARD HOLZER I SEBASTIAN STODOLAK

Dr Henryka Bochniarz jest prezydentem Konfederacji Lewiatan, największej organizacji prywatnego biznesu w Polsce, byta ministrem przemysłu i handlu. Wspótzałożycielka Kongresu Kobiet

Wywiad ukazał się w tygodniku Newsweek 2 czerwca 2014 r.

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI