Choć zbliża się długi majowy weekend i niemal wszyscy już w nastrojach urlopowych, ja jeszcze pracuję, więc będzie o pracy. A dokładniej – o pracy i o kobietach.
Komisja Europejska chce, aby od 2015 roku kobiety w firmach stanowiły 30 proc., a od 2020 roku 40 proc. członków zarządu. Wprowadzanie nowych regulacji poprzedza okres publicznych konsultacji. Również w Polsce. Tyle, że u nas, zamiast poważnej publicznej debaty, króluje poetyka „hi hi, ha ha” i połajanki w stylu „w głowach się babom poprzewracało”. Mam nieodparte wrażenie déja vu: tak samo było przy dyskusji o parytetach w polityce – taka sama atmosfera, takie same argumenty.
Choć na świecie głośno mówi się o tym, że jedną z przyczyn kryzysu był brak różnorodności na najwyższych szczeblach zarządzania, do Polski wydaje się to nie docierać. Część biznesu jak mantrę powtarza zużyte argumenty, że kandydatek brak, że takie sztuczne uprzywilejowanie uwłacza mądrym kobietom, że jak kobieta jest dobra to i tak się przebije. Zabawne, nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mówił o mężczyznach, że muszą się przebijać.
Symptomatyczne, że takimi argumentami szermuje też część kobiet, które właśnie „się przebiły”. No cóż, taki syndrom też występuje – ktoś, kto z trudem wdrapał się na szczyt, nie ma ochoty na konkurencję. Madeleine Albright mawia, że dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet jest specjalne miejsce w piekle. Osobiście nikomu źle nie życzę, ale zgadzam się, bo jak można nie dostrzegać, że kobiety mają utrudniony dostęp do najwyższych stanowisk? Wystarczy popatrzeć na statystykę: jeśli 75 procent zatrudnionych osób w firmie stanowią kobiety, a w zarządzie jest zaledwie jedna, to co się dzieje po drodze? Czy te 25 procent mężczyzn to sami geniusze? Dlatego to właśnie oni awansują? Rozejrzyjmy się wokół – bez okularów widać, że dzieję się coś złego.
Kobiety, choć statystycznie lepiej wykształcone, kończą karierę na średnich szczeblach zarządzania. To oczywiście efekt wielu czynników. Także myślenia samych kobiet. Bo, gdy muszą wybrać między karierą a rodziną, świadomie rezygnują z kariery. I dla nich, i dla gospodarki to strata. Trzeba więc tak zmienić system zarządzania i reguły funkcjonowania firm, aby ani kobiety, ani mężczyźni nie musieli stawać przed dylematem: rodzina czy kariera. Dlatego potrzeba ustawowych rozwiązań. W niektórych krajach ustawodawcy już to pojęli. W innych mają z tym problem. Ale nawet kładzenie się Rejtanem nic tu nie pomoże. Tak będzie wyglądać przyszłość. Po prostu. Kto szybciej to zrozumie, będzie miał więcej czasu, by się do niej przygotować.