Twitter

Stopowanie na starcie

środa, 4 września 2013

Felieton ukazał się w Gazecie Wyborczej 3 września 2013 r.

W gospodarce dostrzegamy oznaki ożywienia – wzrastają: produkcja przemysłowa, sprzedaż detaliczna, wynagrodzenia. Przewidujemy przyspieszenie wzrostu gospodarczego z poziomu poniżej 1% w pierwszej połowie roku do blisko 2% pod koniec roku. Są zatem powody do odrobiny optymizmu. Czy słuszne jest w tej sytuacji wysuwanie przez związki zawodowe kolejnych postulatów, tj. ograniczanie możliwości zatrudniania na umowach krótkoterminowych, podniesienia płacy minimalnej szybszego niż tempo wzrostu wydajności pracy, skrócenia tygodnia pracy z 40 do 38 godzin bez obniżenia wynagrodzenia? Moim zdaniem, takie pomysły uniemożliwiłyby przyspieszenie wzrostu i zwiększenie zatrudnienia. Przypomina to krępowanie nóg rozpoczynającemu bieg.

Postulując ograniczenie w zatrudnianiu na umowy czasowe związkowcy zapominają, że w wielu branżach przedsiębiorstwa nie mają ciągłości zamówień i nie mogą zapewnić wszystkim pracownikom ciągłości pracy. Na stałe zatrudnienie mogą liczyć jedynie ci, bez których firma nie może się obejść. Przykładowo, firmy szyjące odzież czy produkujące mrożonki, a w szczególności przedsiębiorstwa usługowe, jak hotele, restauracje czy biura podróży, muszą zatrudniać elastycznie, inaczej by nie przetrwały, mając na barkach konieczność utrzymania rzeszy pracowników poza sezonem. Obawiam się, że gdybyśmy zabronili zatrudniania na umowy krótkoterminowe, to być może tylko mała część pracujących zostałaby zatrudniona na umowy stałe, a pozostali albo staliby się bezrobotnymi, albo zostali zatrudnieni na czarno. Nie możemy się obrażać na rzeczywistość. W obecnych czasach trzeba raczej zabiegać o zwiększanie elastyczności. Dobrze obrazuje to przykład centrów obsługujących międzynarodowe korporacje. Dzięki nim może powstać kilka tysięcy miejsc pracy rocznie, ale pod warunkiem, że umożliwimy im pracę w niedziele i święta, ponieważ muszą obsługiwać swoje oddziały i klientów w wielu strefach czasowych i państwach, w których święta wypadają w różne dni. Bez tego centra tych firm będą lokowane poza Polską, a mamy zbyt dużo bezrobotnej młodzieży, żeby oddawać innym tysiące miejsc pracy. Dajmy wybór młodym ludziom, niech sami decydują czy chcą podjąć taką pracę.

Drugi nietrafiony pomysł związkowców dotyczy zwiększenia płacy minimalnej bez odniesienia tego do wzrostu produktywności. Taki krok spowodowałby zwolnienia pracowników o niskich kwalifikacjach, najczęściej w branżach usługowych, jak hotelarstwo, sprzątanie, ochrona mienia. Pracodawcy nie będą zatrudniać osób, które nie zarobią na siebie i do pensji których trzeba byłoby dopłacać. Jeżeli pracownikowi przysługuje wynagrodzenie w wysokości płacy minimalnej 1600 zł, to koszt takiego pracownika dla firmy wynosi dwukrotność tej kwoty, czyli 3200 zł, bowiem trzeba uwzględnić podatki, składki na ubezpieczenie społeczne, wynagrodzenie za czas urlopu i choroby oraz chociaż minimalny zysk. Mieszkańcom dużych miast pracującym w dużych firmach może się to wydawać dziwne, ale w wielu powiatach wschodniej Polski wypracowanie kwoty powyżej 3000 zł w małej firmie może być niemożliwe.

Podobnie nieracjonalny jest postulat 38-godzinnego tygodnia pracy w formule, o której mówią przedstawiciele związkowi. Skrócenie czasu pracy bez obniżki wynagrodzenia jest możliwe pod warunkiem zwiększenia wydajności pracy. Czy związkowcy mogą to zagwarantować? Jeśli nie, firmy stałyby się mniej konkurencyjne, a polski rynek zostałby zalany towarami z importu. Pracę mieliby Czesi, Niemcy, Włosi, a w Polsce wzrosłoby bezrobocie. Dziś, na szczęście, trend jest odwrotny. Liczba osób pozostających bez pracy niewiele, ale jednak, spadła. O początkach lepszej koniunktury świadczą też rosnąca produkcja i konsumpcja. Pierwsze jaskółki ożywienia nie powinny nas jednak rozleniwić. Na razie przedsiębiorcy nie są skłonni inwestować, bo to ożywienie jest ciągle słabe i niepewne. A bez inwestycji nie będzie nowych miejsc pracy. Priorytetem powinno być więc poprawianie warunków prowadzenia działalności gospodarczej. I tej kwestii winien dotyczyć dialog związków zawodowych, pracodawców i rządu w Komisji Trójstronnej. Zamiast tego mamy zapowiedź ulicznych protestów o politycznym zabarwieniu, a od tego inwestycji i miejsc pracy na pewno nie przybędzie. Przybędzie natomiast niepotrzebnych emocji utrudniających debatę i rozsądne kompromisy. Mam nadzieję, że w październiku, wraz z ochłodzeniem, zacznie spadać temperatura sporu, powstanie lepszy klimat do rozmowy i, zamiast prezentowania kolejnych mało realistycznych pomysłów, związkowcy wrócą do dialogu w Komisji Trójstronnej.

dr Henryka Bochniarz
Wiceprzewodnicząca Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych
Prezydent Konfederacji Lewiatan

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI