poniedziałek, 29 stycznia 2007
Rozstałam się z NIKE

W zeszłym roku rozstałam się także z nagrodą NIKE. No może tak nie do końca... Trudno, żebym nadal nie miała emocjonalnego stosunku do niej, to był przecież kawał mojego życia. Nie tylko pieniądze. To jak z dzieckiem... Człowiek urodzi, ono idzie w świat, potem się żeni, niekoniecznie z tym, kogo by człowiek popierał, i dokonuje wyborów, pod którymi niekoniecznie się można podpisać, ale po prostu ta miłość zostaje i tu się nic nie zmieni.

W grudniu odbyło się w Polskiej Akademii Nauk spotkanie poświęcone NIKE. Była bardzo ciekawa dyskusja na temat dziesięciolecia nagrody, przyszło sporo ludzi, których znam – z obecnym szefem jury Henrykiem Berezą – i trochę takich ludzi jakby z boku, jak się okazało, również przeciwników nagrody. To, co mnie najbardziej zadziwiło, bo oczywiście na każdy temat można mieć swoja opinię, i nie ma powodów, żebyśmy wszyscy uznawali te same wartości, to to że na końcu się okazało, że ta dyskusja jest o tym, kto jest za Michnikiem, a kto przeciwko.

Starałam się więc uświadomić, że byłam autorem tej nagrody, zresztą zwaliłam projekt z brytyjskiego Bookera. Mój znajomy był szefem tej firmy, która zajmuje się zresztą produkcją żywności i od kilkudziesięciu lat finansowała tę nagrodę. I kiedyś na jego zaproszenie przypadkowo poszłam na wręczanie kolejnej. Booker sprzedał zresztą teraz tę nagrodę komuś innemu, uznając że nie jest za bardzo zgodna z profilem jego firmy podobnie jak Nicom, który świadczy usługi nie do końca związane z literaturą. To co mnie zafascynowało wtedy w tej nagrodzie, to właśnie to, jak ona była budowana, te kolejne etapy, które wzbudzały zainteresowanie, sposób wręczania, taki bardzo publiczny. I wydawało mi się, że to może być dobry pomysł, zwłaszcza że oni nosili się z taką ideą, żeby przenieść Bookera do Europy Środkowej i do Rosji.

Uznałam, że w 1996 roku jest już czas na to, żebyśmy sami taką nagrodę sfinansowali. I to był jakby ten pomysł, z którym – jak już dostałam wszystkie papiery, wszystko przepracowałam i przygotowałam – poszłam do „Rzeczpospolitej” i zaproponowałam, żeby to oni byli w tym partnerem Nikomu. No, ale „Rzepa” nie była zainteresowana, a ja miałam świadomość, że jeżeli ta nagroda ma zafunkcjonować, to musi być robiona z jakimś medium, które ma przełożenie na większą publiczność. I wtedy właśnie trafiłam do Adama Michnika.

W pewnym momencie, jak już ta dyskusja zrobiła się taka, że to „Gazeta” i Adam Michnik po prostu wymyślili nagrodę, żeby popierać swoje środowisko, to usiłowałam pokazać, że może tak nie do końca. Ja wiem akurat, co było na początku tej nagrody, jaki był ten pomysł, i na pewno nie miało to nic wspólnego z jakimkolwiek popieraniem swoich, zwłaszcza że wpływ fundatorów na to, jakie książki są wybierane, jest kompletnie marginalny. W ciągu tych dziesięciu lat raz się tylko zdarzyło, że całkowicie „podpisałam się” pod werdyktem jury, jeśli chodzi o wybór książki. Zawsze to były inne wybory. Ci ludzie tam są tak niezależni... trudno o coś podejrzewać panią profesor Janion, która przez ileś lat była szefową jury. Książkę do nagrody może zgłosić każdy. W kwestii dochodzenia do dwudziestki bardzo ważna jest rola sekretarza, który przygotowuje te listy, ale najpierw Michał Cichy, a potem Marek Radziwon, to według mnie osoby wyjątkowej klasy i wiadomości, więc nie sądzę, żeby tu czymś manipulowali. Natomiast, jak z każdym werdyktem dotyczącym dzieł sztuki, opinie mogą być różne. To tylko w biegu wydaje się oczywiste i też czasami trzeba fotokomórkę uruchomić, żeby zobaczyć, kto naprawdę wygrał. A tu, gdzie wchodzą sprawy gustów, guścików itd., to po prostu z założenia trzeba przyjmować, że nie będzie zgody na pewne werdykty. Moja odpowiedź zawsze była taka, że jak ktoś ma inny pomysł, to po prostu nikt nikomu nie broni ustanowić swojej nagrody.

To, co Nike wyróżnia – bo są już w tej chwili nagrody równej przynajmniej wartości: nagroda Gdyni czy Angelusa – to na pewno to, że – i tutaj mogę sobie zasługi przypisywać, bo bardzo nad tym pracowałam – to naprawdę jest instytucja. Starałam się, żeby to nie było tak, że na dwa tygodnie przed werdyktem szykuje się ludzi i mówi: no to jaką książkę wybieramy? Przecież jak się popatrzy nawet na budżet nagrody (to jest rocznie około 700 tys. zł), z czego 100 tys. stanowi nagrodę. 600 tys. odzie na to wszystko, co jest z nią związane, a co moim zdaniem czasami nawet jest ważniejsze od niej samej. Prace jury, wybór tych książek, wszystko to, co się wokół dzieje i co znowu jest bardzo rygorystycznie określone przez regulamin i różne procedury, których nie można co roku zmieniać. Przecież my nawet same uroczystości staraliśmy się, niezależnie od wszystkich niedogodności, organizować zawsze w Teatrze Stanisławowskim, żeby po prostu mieć jakąś tradycję. To jest tak jak z Boeingiem, że to jest to, czego Polsce po prostu najbardziej brakuje. Mamy takie poczucie, że wszystko jest ulotne, wszystko jest na chwilę, że nie ma ciągłości, nie ma ciągłości w naszych rodzinach, nie ma tej ciągłości w naszych firmach, że nie ma tej ciągłości w naszej kulturze. I chodziło o to, żeby zacząć to budować. Może się to komuś nie podobać, natomiast budowanie jakiejś teorii spiskowej, która się za tym kryje, wydaje się już kompletnym nadużywaniem interpretacji.

Mam taką nadzieję, że jednak ta nagroda spełniła swoją bardzo ważną rolę. Oczywiście można powiedzieć, że w Polsce ciągle jeszcze nakłady książek są za małe w stosunku do tego, jak to wygląda gdzie indziej. Ale jest faktem, że książka, która jest nagradzana za poprzedni rok wydania, ma jakby dwa życia. I trudno nie mieć satysfakcji, jak, powiedzmy, pierwsze wydanie tomiku Herberta ma 16 tys., a potem po nagrodzie ma 100 tys. Nawet jeżeli ktoś tylko kupi tę książkę, bo jest napisane: laureatka Nagrody Nike, i położy na półkę. Może otworzy ją, przeczyta jakiś wiersz i powie: o, naprawdę fajny! Nigdy nie czułam się autorem czegoś wyjątkowego, jedynego, bo zawsze się przyznawałam do tego, że był dobry wzorzec brytyjski i nie było potrzeby wymyślania czegoś innego. Nie będę miała większej radości, jak to, że powstaną jakieś nowe nagrody, jakieś nowe koncepcje, które nasz rynek książki rozbudują i może bardziej ją upowszechnią.

Chociaż powiem, że ostatnio miałam straszną frajdę, poszłam do Czułego Barbarzyńcy – to jest fantastyczne miejsce w Warszawie. To taka radość, gdy się przychodzi i jest dziki tłum ludzi, piją kawę, herbatę, gadają; Staszek Tym przyszedł, masa znajomych, Kamil Sipowicz. Po prostu widać, że to żyje, że jednak jest masa ludzi, którzy czytają, oczywiście nie jakieś miliony, ale jednak pełno młodych, studentów. I dlatego myślę, że książka mimo wszystko ma się całkiem nieźle. Ja zresztą na święta nie kupuję żadnych innych prezentów tylko książki i w Czułym Barbarzyńcy wydałam jakieś straszne pieniądze. Bo uważam, że od dziecka trzeba uczyć, że to jest wielka wartość i bardzo się cieszę, że moje wnuki lubią czytać i bardzo lubią, jak im się czyta, i to jest dla mnie największa nagroda. Myślę, że Nike w jakiś sposób na pewno przez te dziesięć odegrała swoją rolę, chociaż nigdy nie nagradzała książek dla dzieci, ale nie ma takiego ograniczenia, może jak się ukaże jakaś wybitna książka, to zostanie nagrodzona.

Pożegnałam się z nagrodą, bo po prostu wyszłam z Nikomu i nowi zarządzający mają inne koncepcje, a mnie jako prywatnej osoby po prostu nie bardzo stać, żeby w takiej skali uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Ale myślę, że Agora sobie spokojnie z tym da radę, może będzie szukała jakiegoś partnera, nie wiem, zobaczymy. Cieszę się, że dzięki Nike poznałam masę ludzi, chociażby takich jak prof. Janion. Cały jakby taki świat wokół tego powstał, i to ludzi z różnych bajek, bo zawsze przecież chodziło o to, żeby nie była to taka nagroda przyznawana w wąskim gronie krytyków, tylko żeby to była nagroda, która jakoś przemawia do szerszej publiczności, nawet jeśli przemawia przez sportową atmosferę i to że do końca nie wiadomo, kto wygrał.