poniedziałek, 21 stycznia 2013
Przedsiębiorca na „właściwym torze”

Były premier Tadeusz Mazowiecki, dziennikarka Joanna Solska oraz prezes spółki PESA Tomasz Zaboklicki zostali laureatami Nagród Kisiela 2012. Wraz z komisarzem Januszem Lewandowskim miałam przyjemność wręczyć nagrodę i wygłosić laudację  dla Pana Tomasza Zaboklickiego. Oto kilka słów o laureacie…

Sukces to pochodna talentu, żelaznego charakteru, wizji i wyobraźni. Jak twierdził Albert Einstein „logika doprowadzi Cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia doprowadzi Cię wszędzie”. Historia osiągnięć Pana Tomasza Zaboklickiego pokazuje, że Einstein się nie pomylił.

Gdybym jednym słowem miała opisać, czym jest przedsiębiorczość, to byłoby to określenie survival. Pan Tomasz Zaboklicki, o ile wiem, chciał zostać komandosem, więc survival to jego żywioł. Realia stanu wojennego ostudziły jednak jego zapał do służby wojskowej i zamiast być spadochroniarzem, jako absolwent ekonomii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, wylądował w firmie remontującej lokomotywy. Przypadkiem, bo ówczesne Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego okazały się być jednym podmiotem, który zgodził się na spłacenie jego studenckiego stypendium. Zaczynał od stanowiska pracownika w dziale zaopatrzenia. Potem przeszedł do działu ekonomicznego i awansował na głównego ekonomistę. W połowie lat 90. wszedł do zarządu, a niedługo potem zgodził się objąć funkcję prezesa. I była to decyzja godna komandosa, który podejmuje się działania w sytuacji beznadziejnej.
Firma była wówczas na skraju bankructwa, załamał się rynek kolejowy. Eksperci sugerowali wtedy poszukiwania… potencjalnych nabywców gruntu po firmie, dla której przewidywali rychły upadek. Ale duch walki prezesa Zaboklickiego kazał mu walczyć do końca. Przekształcił upadające przedsiębiorstwo państwowe w spółkę pod nazwą PESA. Zaryzykował prywatne pieniądze, pożyczył od rodziny i namówił do tego kilku współpracowników. Zintegrował wokół wspólnego celu załogę, która zgodziła się na otrzymywanie pensji w ratach, a czasem z długim opóźnieniem. I wygrał.

Pierwsze kontrakty pojawiły się po dwóch latach. Małymi krokami z zakładu remontowego PESA przemieniła się w firmę produkującą własne, innowacyjne pojazdy. Zaczęło się od szynobusu. Wtedy projektowało go dwudziestu inżynierów. Dziś firma zatrudnia dwustu w samym Dziale Badań i Rozwoju, a pojazdy PES-y jeżdżą w Niemczech, Włoszech, Czechach, Rosji, Kazachstanie, na Węgrzech i na Ukrainie. 186 bydgoskich tramwajów mamy w Warszawie. W spółkach grupy PESA pracuje 3700 osób. Jak do tego doszło? Pan prezes Zaboklicki od lat trenuje karate i ducha walki przekłada na strategię w biznesie. Walczy w niemal wszystkich przetargach „szynowych” w kraju i za granicą.

Konkurencja podobno nie może zrozumieć jak z bankruta firma stała się potentatem na rynku. Bez poszukiwania kapitału na giełdzie, bez udziału inwestora zagranicznego – wykorzystując jedynie środki unijne. Tajemnica tkwi podobno w polskiej myśli technicznej, a tak naprawdę – przesuwaniu granic niemożliwego. Firma jest w czołówce innowacyjności.

Technologia to jednak w przypadku PES-y nie wszystko. O Panu prezesie Zaboklickim mówi się, że jest perfekcjonistą w kwestii jakości i estetyki. Firma współpracuje z uczelniami artystycznymi i zatrudnia projektantów, dzięki którym pojazdy - linki, elfy, swingi czy twisty - przyciągają wzrok niesztampowym designem. Bo opakowanie liczy się nie mniej, niż doskonałe wnętrze.

Jako reprezentantka środowiska przedsiębiorców ogromnie się cieszę, że w Polsce są dziś przedsiębiorcy tej miary.