W zachodnich mediach, na światowych politycznych i gospodarczych forach trwa gorąca debata, co dalej z Unią, co się stanie z Europą? Od dwóch lat politycy i ekonomiści od Berlina po Waszyngton gorączkowo poszukują dróg wyjścia z najgłębszego po II wojnie kryzysu finansowego. To w tej chwili największy światowy problem. W Polsce tymczasem głównym tematem jest stan dróg przed Euro2012.
Nie twierdzę, że to nieważne. To też powinno być przedmiotem zainteresowania mediów i opinii publicznej, ale – na litość boską – musimy aktywniej włączać się w europejską debatę nad rozwiązaniami kryzysu. Nie da się tego odsuwać na „po Euro”. Czasu jest coraz mniej.
Polska powinna odgrywać w tej debacie szczególnie ważną rolę. Właśnie dlatego, że nasza gospodarka na razie ma się całkiem nieźle. Nie możemy wyłącznie zachwycać się tym i cieszyć, że nasza chata skraja. Właśnie dlatego, że nasz kraj ma dobre wyniki i nie będziemy podejrzani, że szukamy rozwiązań ze względu na partykularne interesy, polscy politycy powinni wychylić się z parafialnego podwórka i włączyć do dyskusji. Widać przecież wyraźnie, że rozwiązania polegające wyłącznie na zaciskaniu pasa nie dają rezultatów. To nie znaczy, że należy od tego odchodzić. Trzeba jednak szukać także instrumentów, które nakręcałyby wzrost. Bo co zrobimy, jak ruszy fala oporu? Jeśli i w Hiszpanii, Grecji i Włoszech dojdzie do radykalnych zmian, co stanie się wtedy z Unią, co się stanie z Europą?
Pamiętajmy, że wszystko, co dzieje się w Unii, a zatem i odwrót od paktu fiskalnego - jeśli nastąpi – przełoży się na nas.