Twitter

Gospodarka nie ma koloru

środa, 22 października 2003

Henryka Bochniarz

W Sejmie trwają prace nad budżetem. Czekają na głosowanie ustawy podatkowe. Rozpoczęła się dyskusja nad programem ratowania finansów publicznych zwanym, od nazwiska autora, programem Hausnera. Szkoda, że ciąży na niej polityka, która nie sprzyja obiektywnym ocenom i postrzeganiu konieczności niezbędnych reform.

W trakcie prac nad ustawami podatkowymi pojawiły się egzotyczne propozycje. Posłanka Anna Filek z SLD zaproponowała 50-proc. podatek dochodowy dla osób najlepiej zarabiających. Komisja Finansów Publicznych podchwyciła tę propozycję: będzie głosowana w czwartek, choć rząd jest przeciwny. Inny poseł Sojuszu, Stanisław Stec, zaproponował, by z 19-procentowej stawki PIT dla osób prowadzących działalność gospodarczą nie mogli skorzystać ci, którzy w bieżącym i poprzednim roku podatkowym świadczą usługi swojemu byłemu zakładowi pracy. Unia Pracy będzie dążyć do zapewnienia całkowitego zwolnienia z podatku osób i rodzin osiągających miesięczny przychód poniżej 800 zł na osobę i obciążenia 50-procentowym podatkiem dochodów przekraczających 20 tys. zł miesięcznie.

Powtórka scenariusza

Nie odmawiam posłom prawa zmiany przedłożeń rządowych. Ubolewam tylko, że z wielkim trudem wypracowana i wynegocjowana z wszystkimi partnerami społecznymi w Komisji Trójstronnej zmiana podatkowa, obniżenie stawki przedsiębiorcom, może zostać w Sejmie po prostu zepsuta. I to dzięki koalicjantom, przedstawicielom SLD i UP. Powtarza się scenariusz z ubiegłej kadencji - rząd proponował jedno, jego parlamentarne zaplecze - coś innego. Z wiadomym skutkiem.

Już przy pierwszym czytaniu budżetu posypały się gromy. Samoobrona zarzuciła budżetowi brak rozwiązań socjalnych, między innymi dlatego, że zmniejszono nakłady na pomoc społeczną i oświatę oraz zamrożono waloryzację rent i emerytur. Krytycznie do założeń budżetowych nastawiona jest Liga Polskich Rodzin, która argumentuje, że cięcia w sferze socjalnej przyczynią się do zubożenia społeczeństwa. Posłowie Platformy Obywatelskiej uważają, że jest to budżet łatwy i pasywny, który ma jedynie pozwolić przetrwać koalicji SLD-UP do wyborów parlamentarnych. Na tym tle zaskakująco spokojnie, bardzo merytorycznie ocenił budżet w imieniu PiS Jarosław Kaczyński, choć już w trakcie konferencji programowej w Łodzi w ostatni weekend uzupełniono to stanowisko w sprawie budżetu o stanowisko w sprawie programu Hausnera na wyborcze "może program i dobry, ale nie z tym rządem".

Upadł wniosek o odrzucenie budżetu w pierwszym czytaniu - będzie więc jeszcze zapewne wiele okazji do zajmowania się nim aż do końca stycznia - gdy musi znaleźć się na biurku prezydenta. Na szczęście - posłowie nie mogą zwiększyć deficytu. Mogą tylko przesuwać środki wewnątrz rządowych propozycji.

Co komu obciąć

Budżet został przesłany do Sejmu 30 września - w konstytucyjnym terminie. Plan uporządkowania finansów publicznych rząd przyjął 8 października br.

Plan Hausnera zakłada redukcję wydatków publicznych w dwóch częściach: administracyjno-gospodarczej i socjalnej. Pierwsza, którą rząd już przyjął, przewiduje ograniczenie wydatków administracji publicznej i dotacji dla nierentownych branż gospodarki o 10 mld zł do roku 2007 oraz zwiększenie wpływów ze zwiększenia dyscypliny podatkowej o kolejne 10 mld zł, a druga, która zostanie poddana debacie społecznej, miałaby ograniczyć wydatki w tym samym czasie o 30 mld zł (z czego w samym tylko 2007 roku o 12 mld zł).

2,1 mld zł oszczędności, jakie mogą pojawić się już w przyszłym roku, nie zostało więc uwzględnione w budżecie. Rząd nie chce wnosić obecnie autopoprawki. Gdyby autopoprawka znalazła się w Sejmie, posłowie mogliby przeznaczyć zaoszczędzone pieniądze nie na obniżenie deficytu, ale na inne "słuszne cele". Tego należy uniknąć. Prawdopodobnie więc, jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, w przyszłym roku rząd będzie nowelizował budżet - tyle tylko, że w stronę odwrotną niż zazwyczaj: nie powiększając, ale ograniczając deficyt.

Hausner poszedł w swoim programie szeroko. Proponuje cięcia w wydatkach na administrację, ograniczenie nieefektywnych transferów socjalnych, rozdętych rent, świadczeń przedemerytalnych, zasiłków, pomocy dla zakładów zatrudniających niepełnosprawnych, likwidację nadużywania KRUS, wprowadzenie wyższych składek ubezpieczeniowych dla zamożniejszych rolników, zmniejszenie wydatków na wojsko. Główne ostrze tych propozycji nie jest skierowane przeciwko najuboższym, lecz przeciwko patologii w wydawaniu publicznych pieniędzy. Co trzeba jasno powiedzieć - jest to program absolutnego minimum. Wszelkie korekty tego programu, zmierzające do wycofania się z części proponowanych reform, pozbawiłyby ten program ekonomicznego i gospodarczego sensu. O tym parlament i posłowie powinni pamiętać.

Rozciągnięcie frontu wydaje się sprzyjać osłabieniu ataków: atakowane będą poszczególne fragmenty programu, cały może ocaleć.

Potrzeba wstrzemięźliwości

Tak zresztą sugerują pierwsze opinie. Kwartet ekonomistów, tradycyjnie niechętny poczynaniom rządu: Bogusław Grabowski, Mirosław Gronicki, Janusz Jankowiak i Krzysztof Rybiński, uznał rządowe plany za krok w dobrym kierunku, choć dalece za mały. Możliwa jest, według niego, dalsza racjonalizacja wydatków, zwłaszcza w źle kierowanych transferach socjalnych.

Koalicyjna Unia Pracy przyznaje, że reforma jest potrzebna, ale będzie ją popierać w zakresie ograniczonym. Nie zamierza akceptować proponowanych przez Hausnera: bezwzględnego podniesienia wieku emerytalnego kobiet; propozycji, które zmierzają do pogorszenia sytuacji ludzi niepełnosprawnych; pozbawienia uprawnień do świadczeń przedemerytalnych, zanim powstaną realne możliwości zatrudnienia dla osób tracących te uprawnienia. Mówiąc w skrócie - trzymajcie się z daleka od rent, zasiłków, świadczeń. Jeśli tak zachowuje się koalicjant, to czego można się spodziewać po opozycji?

Rząd nie będzie miał łatwego zadania. Czy się nie ugnie?

Najpewniejszym świadectwem jego zdecydowania będzie sprawa górnictwa.

Dużo można by pisać, jak fatalnie program restrukturyzacji został przygotowany i zakomunikowany. Przez wiele miesięcy do pracowników branży węglowej docierał szum: zamkną dziesięć kopalń, cztery, sześć. W lipcu rząd zapowiedział, że zamknie pięć. Które - poinformuje w grudniu. W sierpniu Kompania Węglowa ogłosiła, że zamyka cztery. Amortyzacją miały być gwarancje zatrudnienia - rzecz w tym, że pojawiły się one tylko w ogólnikowych zapewnieniach min. Jacka Piechoty. Niestety, to nie te czasy, by w takie zapewnienia wierzyć. Programy restrukturyzacyjne są dziś tak przygotowywane, że każdy pracownik wie, co w podobnej sytuacji go czeka. To w ogromny sposób ułatwia rozmowy. Z Pekao SA odeszło w ciągu dwóch lat 10 tys. osób i nie wywołało to żadnych niepokojów. W przypadku górników tak się nie stało. Plan zamknięcia czterech kopalń zatrudniających 8 tys. pracowników stał się zapalnikiem konfliktu społecznego. Górnicy urządzili demonstracje, związkowcy zaproponowali swoją wersję ograniczenia wydobycia: tu ograniczyć, tu utrzymać, a jak nie, to na Warszawę.

Jestem przekonana, że przyjmowanie wersji pośrednich w ograniczeniu wydobycia tylko rozmyje restrukturyzację. Niezbędne są ruchy zdecydowane, i to, czy rząd się na nie zdobędzie, będzie wskaźnikiem jego determinacji wprowadzania reformy finansów. Górnictwo pochłonie przecież 2 mld zł dotacji w przyszłym roku.

"Miller musi odejść"

Powodzenie reformy będzie więc w dużym stopniu zależało od siły i stanowczości rządu. Tu, niestety, nie jest łatwo.

Nikt zresztą nie mówił, że będzie łatwo. Prawdopodobnie nie spodziewali się obecnie rządzący, jak skomplikowane problemy przyjdzie rozwiązywać i jak ciężko im to będzie szło. (Mści się teraz fakt, iż przez dwa minione lata skupiano się na wykazywaniu, jak źle rządzili poprzednicy, zamiast wdrażać reformy. To nauczka dla tej władzy, ale też każdej następnej). Nie spodziewała się tego zapewne również opozycja, licząc na większą sprawność obecnej ekipy. Rząd atakowany ze wszystkich stron, tracący popularność, uwikłany w afery, z nadzieją wyczekuje kolejnego sondażu: może wreszcie się poprawi? Nie bacząc jednak na sondaże, na nie zawsze rozsądne i słuszne ataki mediów, po kilku nieudanych propozycjach i paktach pojawił się plan, który - przy wszystkich zastrzeżeniach - jest drogą w dobrą stronę. Rzecz w tym, że debatę nad programem zaczynają określać opinie polityczne. Program zaczyna być oceniany przez pryzmat niechęci do premiera.

Najłagodniejsza ocena: dobre propozycje, ale spóźnione. Puenta: Miller musi odejść. Słychać to od opozycji, z partyjnych szeregów SLD, z zaprzyjaźnionych z nim jeszcze niedawno łamów, nie mówiąc o łamach stale go atakujących. Miller popiera Hausnera - musi odejść. Miller ulega górnikom - musi odejść. Nie ulega górnikom - musi odejść. Miller uzdrawia finanse - musi odejść. Najbardziej cyniczny argument za zmianą premiera przytoczył SLD-owski baron Krzysztof Martens: Miller musi odejść, bo popiera plan dobry dla państwa, który jednak, ze względu na cięcia socjalne, może zaszkodzić SLD.

Wszystko to byłoby może i zabawne, gdyby nie reakcje rynku. Złoty jest kompletnie rozchwiany, z międzynarodowych rynków finansowych dochodzą pomruki o obniżeniu Polsce ratingu, ceny obligacji spadają, pojawiają się problemy z ulokowaniem nowych emisji. Wystarczy "kichnięcie" pani Sierakowskiej o konieczności zmiany premiera, by złoty drastycznie stracił na wartości. Fundamenty naszej waluty nie są stabilne i łatwo je naruszyć.

Sojusz rozsądku

Na tym tle wzorem błyszczy ten, który też słyszy nieustannie, że musi odejść: Leszek Balcerowicz. W bardzo wyważony sposób przyjął propozycje reformy finansów publicznych, uznał je za właściwy krok, nie wytykając przy okazji rządowi wszystkich grzechów głównych i pobocznych. Trudno ustawić go w szeregu wielbicieli obecnego rządu - potrafi jednak dostrzec to, co służy dobru publicznemu. Teraz zaś służy mu na pewno program Hausnera i ci, którzy z determinacją go popierają.

Nie znam państwa, które odniosło sukces przy ogromnej redystrybucji dochodów, nadmiernie ingerując w gospodarkę i tym samym psując indywidualną przedsiębiorczość. Dlatego środowisko przedsiębiorców wiele obiecuje sobie po rządowej propozycji ustawy o wolności gospodarczej. Obywatele wydają swoje pieniądze racjonalniej, niż robiliby to za nich politycy. Wydatki socjalne w polskim budżecie to 40 proc., w budżetach "azjatyckich tygrysów" to zaledwie kilka procent. Nie znam też państwa, które stawiałoby na wzrost, nie obniżając podatków.

Nie ma więc innej drogi niż ta, którą wskazał Jerzy Hausner i obecny rząd, niezależnie od tego, że zrobili to za późno i czy są to małe kroczki, czy też długie skoki. Problemy gospodarcze Polski będą trwać dopóty, dopóki dominować będzie przestarzały sposób myślenia (zabrać bogatym - dać biednym, państwo wie najlepiej, jak obdzielać wszystkich itd.) oraz dopóki będzie brakować strategicznego myślenia o długofalowej, jednolitej polityce gospodarczej, która nie będzie zmieniać się w zależności od tego, kto jest u steru władzy. Zrozumieli to niemieccy socjaldemokraci, występując z propozycjami radykalnych reform, które zostały zaakceptowane przez parlamentarzystów. Gospodarka bowiem nie ma koloru, nie może być czerwona, czarna, zielona czy brunatna. Musi być pragmatyczna, racjonalna, sprawna - bo tylko wówczas skorzystają i bogaci, i biedni. 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI