Twitter

Eurowybory. Gra o przyszłość

czwartek, 20 marca 2014

Eurowybory. Gra o przyszłość

Zapraszam do lektury mojego komentarza opublikowanego w Gazecie Wyborczej poświęconego znaczeniu eurowyborów i oczekiwaniom wobec kandydatów.

Eurowybory. Gra o przyszłość

Nie wolno wyborów do Parlamentu Europejskiego sprowadzać do rankingu popularności rodem z serwisów typu Pudelek. Kandydaci wystawieni przez partie jako "lokomotywy wyborcze" muszą być przede wszystkim kompetentni
Wydarzenia na Ukrainie i w Rosji, a także doniosłość decyzji, które będzie podejmował PE w najbliższych latach, wymagają od europosłów mądrości, odpowiedzialności i rozumienia zachodzących w świecie i Europie procesów.

W maju 2014 r., w 10-lecie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego. Tym razem nie będzie to jednak tylko wybór tego czy innego posła i posłanki. Będzie to wybór między diametralnie odmiennymi wizjami UE, między zwolennikami zacieśniania integracji a zwolennikami jej ograniczenia na rzecz zdecydowanej autonomii państw członkowskich.

Wydarzenia na Ukrainie, dokonana de facto aneksja Krymu, sprawiają, że wybory te stają się także przestrzenią podejmowania decyzji o miejscu Polski w Europie i jej bezpieczeństwie, a także o kształcie polityki zagranicznej całej Unii Europejskiej. Silniejszy, dzięki traktatowi lizbońskiemu, Parlament Europejski może odgrywać ważną rolę - jak pisał kilka dni temu Michał Boni ("Wyborcza", 18 marca) - w odzyskaniu zaufania obywateli i odbudowie europejskiej wspólnoty. Zależy to jednak od naszych obywatelskich decyzji.

Po dwóch kadencjach, wydaniu z unijnej kasy 100 mld euro na dogonienie najlepszych w Unii, polskiej prezydencji i kryzysie strefy euro wiemy i umiemy znacznie więcej, ale entuzjazm i wiara w projekt europejski zdecydowanie osłabły. Chętnie sięgamy po unijne pieniądze, ale integracji i europejskim standardom często już mówimy nie.

Wśród krajów starej Unii także są wątpliwości, coraz częściej padają pytania "po co nam to było". Pomysły premiera Camerona podważające podstawy UE nie są wcale odosobnione, choć tylko on ma odwagę (albo polityczną potrzebę) głośno o nich mówić.

A jednak sytuacja - w sposób zupełnie nieoczekiwany - ulega zmianie. W obliczu zdarzeń za wschodnią granicą nowego wymiaru nabiera europejska wspólnota, a wartości, takie jak solidarność, współpraca, pokój, które wydawały się nieco przestarzałe, nabierają realnego politycznego, społecznego i gospodarczego znaczenia.

Jaki scenariusz dla Europy?

Niestety, festiwal pomysłów partii przymierzających się do startu w wyborach europejskich, proponowana agenda debaty europejskiej, wstępne lub zatwierdzone już listy kandydatów, robienie przez media sensacji z zarobków europosłów potęgują niepewność i zmniejszają znaczenie decyzji, którą podejmiemy 25 maja, wzmacniają natomiast dylematy Polaków zastanawiających się, czy warto oddać głos i na kogo.

Po pierwsze dlatego, że jedynym celem, o jakim mówią liderzy partii i potencjalni kandydaci (z nielicznymi wyjątkami), jest wąsko pojmowany i mało perspektywiczny interes Polski. Wręcz mówi się o pilnowaniu polskich interesów (może mocniej: "walczeniu o nie?"), a nie o tym, że w naszym szeroko pojętym interesie powinniśmy skupić się na budowaniu silnej i konkurencyjnej Europy.

Trzeba przestać sprowadzać bycie w UE jedynie do pozyskanych miliardów euro, oczywiście Polsce bardzo potrzebnych. Musimy zacząć myśleć o przynależności do silnej europejskiej wspólnoty, która, by przetrwać i konkurować w globalnym świecie, nie może sprowadzać się do "wspólnoty" interesów poszczególnych członków. Tu potrzebna jest wspólna wizja i strategia, pomysł na nową politykę bezpieczeństwa, polityka rozsądnych kompromisów, racjonalne dzielenie się odpowiedzialnością, kosztami i profitami.

Poszukiwanie tej wizji oraz dobrych scenariuszy dla Europy i sposobów ich realizacji to jedna z kluczowych odpowiedzialności Parlamentu Europejskiego. Jeśli europarlament przerodzi się w instytucję obrony partykularnych interesów poszczególnych państw, Europa przegra. Przegra też Polska, i to o wiele bardziej niż bogate kraje Zachodu czy Północy.

Populistyczna walka o głosy

Po drugie dlatego, że zaproponowane listy kandydatów, nawet jeżeli lepsze, niż wydawało się to jeszcze kilka tygodni temu, wskazują na ogromną polaryzację postaw i potwierdzają, że to niekoniecznie będzie kampania merytoryczna, ale populistyczna walka o głosy.

Najgłośniejsi będą zapewne eurosceptycy, którzy potem będą walczyć z Unią za jej własne pieniądze - granty finansujące konsultacje społeczne i pozwalające prezentować opinie różnych grup interesów.

Wiele kandydatek i kandydatów nie ma żadnych doświadczeń unijnych czy międzynarodowych, wielu nie zna języków obcych, bo "przecież w Unii wszystko się tłumaczy". Tylko że w Unii, tak jak w każdej instytucji międzynarodowej, liczą się bezpośrednie relacje, nieformalne rozmowy, osobiste spotkania, gdzie tłumaczy już nie ma. Nic dziwnego, że znaczna część obecnych europosłów woli występować w polskich mediach niż "pilnować polskiego interesu w Brukseli" czy Strasburgu. Brylują w rankingach rozpoznawalności, choć byłoby lepiej, gdyby brylowali w komisji i grupach roboczych.

Czy ktoś z liderów partii, tworząc listę kandydatów, zapytał kandydatów, jakiej chcą Europy, jak chcą zmieniać Unię i jej instytucje, co wiedzą na temat frakcji, do której będą należeć, jeśli te wybory wygrają? Czy znają kluczowe wyzwania związane z ochroną klimatu, energetyką czy ochroną konsumentów?

Albo Sejm, albo Bruksela

Po trzecie, nie stać nas na europoselskie eksperymenty. Nauka europosłowania to lata pracy. Śmiało można powiedzieć, że ci, którzy chcieli być dobrymi europosłami, dopiero po jednej lub dwóch kadencjach mają pełne kwalifikacje: rozumieją mechanizmy funkcjonowania UE, mają relacje, kontakty z wyborcami, z organizacjami, z rządem.

Nie powinniśmy tracić tego potencjału. Należałoby rzetelnie ocenić jakość pracy dotychczasowych posłów i postawić na najlepszych. I nie chodzi o statystyki wystąpień, liczbę formalnych zapytań czy uwag do materiałów o sytuacji, dajmy na to, w Kambodży, tylko o konkretne wsparcie opinii naszego rządu w sprawach ważnych dla Polski i dla Europy, kontakty z liczącymi się organizacjami, takimi jak np. BUSINESSEUROPE czy Konfederacja "Lewiatan" (nadal jedyna polska organizacja biznesowa mająca stałe przedstawicielstwo w Brukseli).

Także tych kandydatów, którzy po raz pierwszy wybierają się do Brukseli, powinniśmy oceniać wg dotychczasowych osiągnięć, zaangażowania w życie publiczne i społeczne, umiejętności współpracy i przekonywania do swoich racji.

Po czwarte, dziwi kandydowanie do europarlamentu liderów partii i ruchów politycznych, którzy z pewnością będą startować w przyszłych wyborach do Sejmu. Jeśli wygrają, część z nich, ruchem konika szachowego przeskoczy z Brukseli na Wiejską. Moim zdaniem to manipulacja. Obietnice wyborcze są konkretnym zobowiązaniem, którego należy dotrzymać. W takich przypadkach powinna obowiązywać zasada "albo, albo" - dokonania wyboru, którą instytucję traktuje się priorytetowo i zamierza w jej ramach pracować dla dobra Polski w Europie.

Mamy o co walczyć

Kluczowe staje się pytanie, jak sprawić, by Polacy chcieli w ogóle pójść na te wybory. A także, co zrobić, by politycy nie traktowali Parlamentu Europejskiego jako nagrody dla zasłużonych albo przeciwnie, miejsca zsyłki dla niepokornych. Jak ich przekonać, że to nie jest sposób na poprawę rozpoznawalności partii, ale odpowiedzialność, która wymaga wystawienia najlepszych kandydatów, kompetentnych i doświadczonych, traktujących Unię jako szansę dla całej Europy, a nie tylko miejsce "obrony Częstochowy" czy źródło pieniędzy, które ze wstrętem, ale chętnie bierzemy.

Nie widzę dziś innej drogi - na zbyt wielu polityków nie ma co liczyć - jak włączenie się w kampanię przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego i organizacji biznesowych. Powinniśmy opracować "check listy" minimalnych wymagań dla kandydatów na europosłów, odbywać z nimi spotkania, uczyć i budować relacje.

Musimy także wykorzystać czas do wyborów na powtórne obudzenie proeuropejskiego entuzjazmu, tym razem opartego jednak nie tylko na emocjach i obiecującej perspektywie finansowej, ale też na przekonaniu, że wspólna Europa jest dla Polski kluczowym projektem rozwojowym. Problemy Ukrainy i Krymu pokazują jasno, że eurowybory dotyczą Polski o wiele bardziej, niż do tej pory myśleliśmy. Parlament stanowi jedno z tych miejsc, gdzie toczyć się będzie debata o bezpieczeństwie. Decyzje i wybory przedstawicieli poszczególnych krajów będą wpływać na sytuację Polski. Istotne będzie np., by ramy polityki energetycznej i klimatycznej w Europie pozwoliły Polsce racjonalnie planować i realizować inwestycje w tym obszarze do 2030 r., nie nakładając na nas drakońskich ograniczeń.

Mario Monti podczas ostatniego Europejskiego Forum Nowych Idei mówił o nowym rozumieniu europejskiej solidarności. Ta solidarność powinna się przejawiać w odpowiedzialności za dobre rządzenie w kraju.

Odpowiedzialność za Europę i przyszłość Polski w UE polega na podejmowaniu mądrych decyzji w krajach członkowskich. A do takiej decyzji należy także świadomy udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego i umożliwienie obywatelom wyboru kandydatów, którzy rozumieją nowe wyzwania stojące przed europejską wspólnotą. Jednym z nich, wydawało się nieaktualnym, jest bezpieczeństwo, nie tylko militarne, ale gospodarcze, finansowe, energetyczne, demograficzne, surowcowe i instytucjonalne. Jest więc o co walczyć.

A więc zanim zagłosujesz...

- przyjrzyj się dokonaniom dotychczasowych europosłów. Sprawdź, którzy pracowali dobrze, nabyli doświadczenia, wspierali opinie naszego rządu w sprawach ważnych dla Polski i Europy. Może wśród nich są najlepsi kandydaci do europarlamentu;

- głosuj na tych, którzy chcą się poświęcić pracy w Parlamencie Europejskim, chcą w nim pracować pełną kadencję, a nie po uzyskaniu mandatu posła w wyborach do naszego parlamentu przeskoczyć z Brukseli na Wiejską;

- stawiaj na osoby kompetentne, najlepsze, traktujące Unię jako szansę dla całej Europy, a nie tylko miejsce "obrony Częstochowy" czy źródło pieniędzy, które, ze wstrętem, ale chętnie bierzemy.

dr Henryka Bochniarz jest prezydentem Konfederacji "Lewiatan", wiceprzewodniczącą Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, członkinią Rady Prezydentów BUSINESSEUROPE

 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI