Twitter

Biznes nauczył się szybciej kapitalizmu niż władza

wtorek, 30 kwietnia 2013

Z dr Henryką Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, rozmawia Maryla Pawlak-Żalikowska

Czy nie myślała Pani nigdy, że może i pracodawcy powinni ogłosić strajk generalny?

Henryka Bochniarz: - Wie pani, że to nie jest taka zupełnie myśl z Księżyca. Wielokrotnie już zastanawialiśmy się, co spowoduje, że będziemy mieli naprawdę dość. Ale okazuje się, że przedsiębiorcy to grupa, która po pierwsze - jest bardzo zróżnicowana, po drugie -bardzo racjonalnie myśląca. A w związku z tym daleka od stosowania metod bardziej wypływających z emocji niż zdroworozsądkowych.

Ale sądzę, że jeżeli nie zmienią się warunki funkcjonowania polskiej przedsiębiorczości, to kiedyś taki moment może nadejść, że my wreszcie weźmiemy te sztandary... Nawet już dyskutowaliśmy, w jaki sposób będziemy demonstrować. Bo to na pewno nie byłoby palenie opon.

A już tak całkiem serio, to warto sobie uświadomić, że polska przedsiębiorczość to jedna z największych przewag konkurencyjnych Polski. Jak pokazuje ostatni raport PKPP Lewiatan „Przedsiębiorcy w Polsce" - to oni tworzą 2/3 miejsc pracy i 3/4 dochodu narodowego. Jednocześnie nie cieszą się odpowiednim szacunkiem społecznym, zwłaszcza jeśli chodzi o mikroprzedsiębiorców - taksówkarzy, właścicieli warsztatów, sklepikarzy. A przecież oni także płacą podatki, tworzą miejsca pracy. Przedsiębiorcy wciąż nieufnie są traktowani przez decydentów, a filozofia tworzenia prawa, które reguluje ich działalność, bazuje na podejrzliwości. Przepisy powstają z myślą, jakby tu Kowalskiego przyłapać, a nie jak mu pomóc w rozwijaniu firmy.

Gdy spotykam się z kolegami z organizacji przedsiębiorców istniejących już ponad setkę lat czy to w Holandii, Szwecji, Niemczech, czy we Francji i dyskutujemy o naszych problemach, to oni nie są w stanie tego zrozumieć. Pytają, jak to jest, że mimo wszystko radzimy sobie całkiem nieźle. Odpowiedzi można by szukać w naszej historii i doświadczeniach, które uczyły nas, że trzeba przetrwać.
No i my w większości przetrwamy, tylko pojawia się pytanie o niewykorzystane możliwości. Jeżeli w najtrudniejszym czasie mogliśmy mieć 4 procent wzrostu, a dzisiaj mamy między 1,5 a 2, to może warto dać przedsiębiorcom szansę na większą swobodę działania? Stworzyć przyjazny system, aby mogli łatwiej zatrudniać, produkować, sprzedawać? Zamiast traktować ich jak potencjalnych przestępców, uznać ich za bardzo ważną część społeczeństwa?

Spróbuję zilustrować sytuację na przykładzie. W woj. podlaskim kobiet przedsiębiorczyń jest dwa razy więcej niż pielęgniarek. Ale gdyby coś się zdarzyło i pielęgniarki zrobiłyby miasteczko strajkowe - z całym dla nich szacunkiem, bo przecież wiadomo, że borykają się z wieloma problemami na rynku pracy - to wszyscy będą uważać, że one mają do tego prawo. Ale gdyby to te kobiety przedsiębiorcze powiedziały: Mamy dość, zrobimy miasteczko! to wszyscy by powiedzieli, że w głowach im się przewraca.
Wydaje mi się więc, że mamy ogromne niezrozumienie funkcjonowania przedsiębiorców w społeczeństwie. Potężny rozdźwięk między zgodą, że to od nich zależą miejsca pracy i sytuacja gospodarki, a jednoczesnym ciągłym dociskaniem ich do ściany.

Pytanie o strajk postawiłam, bo teraz ciągle słyszymy, że frustracja ludzi, wyrażająca się żądaniami podwyżki płacy minimalnej czy likwidacji umów zwanych śmieciowymi, bo nie dają poczucia bezpieczeństwa, jest niemożliwa do uleczenia przez przedsiębiorców. Nie wytrzymają realizacji tych postulatówi ze względu na spowolnienie, i ze względu np. na wysokie, pozapłacowe koszty pracy. Może więc trzeba wreszcie rząd postawić na baczność?

Zawsze, gdy słyszę, że pracownik potzrebuje bezpieczeństwa i stabilności, przypominam, że każdy przedsiębiorca też marzy, żeby mieć bezpieczeństwo i stabilność. Najbardziej byłby szczęśliwy mając zamówienia na pięć lat do przodu i robiąc w spokoju, co do niego należy. Tymczasem w obecnej gospodarce nie ma stałości zamówień. Jednego dnia są, a następnego kontrahent może powiedzieć: Przepraszam, jest kryzys, nie zamawiam. I przedsiębiorca musi sobie z tym radzić. Z zatrudnieniem, z wysokimi pozapłacowymi kosztami pracy. Do każdej stuzłotówki wypłaconej pracownikowi pracodawca musi dołożyć 80 złotych na parapodatki, składki itd.
Trzeba sobie zdać sprawę, że to nie jest tak, że po jednej strome są krwiopijcy-pracodawcy, którzy tylko myślą, jak tu kogoś gorzej potraktować, mniej mu zapłacić, wykorzystać i porzucić, a po drugiej stronie sami fantastyczni pracownicy, którzy z całą determinacją wypełniają swoje role i są ludźmi bez skazy. Myślę, że statystycznie jest mniej więcej tyle samo tych, co chodzą na skróty po stronie pracodawców, jak i po stronie pracowników. I nie ma możliwości, żeby realizować oczekiwania pracowników, nie patrząc na to, co to oznacza z punktu widzenia firmy.

Sytuacja, gdy wszyscy mieli umowy na czas nieokreślony nie wróci, bo żyjemy w innych czasach i gospodarce, którą regulują mechanizmy popytu i podaży, a nie centralne sterowanie. Dziś na elastyczne formy zatrudnienia trzeba patrzeć jako na te, które będą dominowały na rynku pracy. Przeciwne temu hasła związkowców są dla mnie spadkiem po poprzedniej epoce, wynikiem doświadczeń wielkich zakładów państwowych, gdzie wszyscy siedzieli do emerytury i dostawali wynagrodzenie zgodnie z zasadą, czy się stoi, czy się leży. Takiej sytuacji już nie będzie. Jest tylko kwestia, jak doprowadzić do tego, żeby w tym nieprzewidywalnym świecie i pracodawcy, i pracownicy zapewnili sobie minimum bezpieczeństwa.

No właśnie jak?

Trzeba szukać kompromisu, który na przykład da młodym pracownikom, z umową na czas określony, możliwość otrzymania kredytu. Dziś zwykle banki jej nie stwarzają. Trzeba uświadamiać młodych ludzi, że nawet przy umowach cywilnoprawnych mają możliwość dobrowolnie opłacać składki na ubezpieczenie zdrowotne czy emerytalne, by zapewnić sobie większe bezpieczeństwo.

A co z postulatem zniesienia tzw. umów śmieciowych?

Zdecydowanie wymaga to odczarowania. Każda praca, także na umowie cywilnoprawnej, ma wartość, bo daje możliwość zarobkowania. Badania NBP pokazały, że osoby młode, rozpoczynające pracę zawodową na umowach elastycznych, mają trzy razy większą szansę znalezienia stałej pracy niż młodzi bezrobotni. Gdybyśmy dziś zrezygnowali z umów elastycznych, bezrobocie znacznie by wzrosło. Jednocześnie trzeba pamiętać, że zaledwie nieco ponad 3,7 proc. Polaków pracuje bez etatu. Umowy cywilnoprawne to margines. Obraz naszego rynku pracy jest zupełnie inny, niż malują go związki zawodowe i opozycja. Związkowcy zaliczają do tzw. umów śmieciowych także zwykle etaty, oskładkowane, z pełnymi prawami pracownika tyle że zawarte na czas określony. To oznacza, że zupełnie nie rozumieją oni, na jakim rynku żyjemy. Trzeba się pogodzić, że on się zmienia: będziemy mieli po kilku pracodawców, będziemy się musieli wciąż przystosowywać, nieustannie się uczyć i być gotowym na przekwalifikowanie.

Mam pretensje do związków zawodowych, że zamiast postawić na dialog, wychodzą na ulice. Przecież mamy wspólny interes w tym, by rynek pracy dobrze funkcjonował. Tylko trzeba chcieć rozmawiać o potrzebnych rozwiązaniach. A tej chęci ze strony związkowców brakuje.

Skoro każda ze stron ciągle powtarza te same argumenty, a rozwiązań nie widać, to może czas „zaorać" Komisję Trójstronną.

Uważam, że jest ona bardzo ważna i ubole wam, że jej rola została tak ograniczona. Gdy zaczynała pracę, funkcjonowała bardzo dobrze. Rząd premiera Hausnera pokazał, że jeżeli ze strony decydentów jest autentyczna wola współpracy i dialogu, to Komisja działa. Teraz to ciało się sformalizowało. Widać, że jest przez rząd traktowane marginesowo. A skoro uczestniczą w nim urzędnicy niższej rangi, nie mający uprawnień decyzyjnych, to efektywność spada. I rozwiązywanie problemów przenosi się z jej forum na ulice. To droga donikąd. Strajki do racjonalnych rozwiązań nie prowadzą.

Na początku tego tygodnia pokazały się wyniki sondaży wskazujące, że Europa Plus odciąga od PO jej wyborców, co zwiększa prawdopodobieństwo wygrania wyborów parlamentarnych przez PiS. Jaki, Pani zdaniem mogłoby to mieć wpływ na gospodarkę?

Jak się obserwuje, co się w Polsce wydarzyło, to w gruncie rzeczy główne kierunki polityki gospodarczej się nie zmieniły. Czy to rząd
SLD, PiS czy PO, my - pracodawcy - ciągle nie jesteśmy traktowani jako ważny uczestnik rynku, z którym prowadzi się dialog.

W czym tkwi problem?

Jak porównuję dzisiejszych menedżerów i tych, którzy zaczynali 23 lata temu, to są to naprawdę ludzie dobrze wyedukowani, bez
kompleksów, funkcjonujący na wielu rynkach. To bardzo kreatywna grupa, która musiała się szybko uczyć, bo nikt jej czerwonego dywanu nie rozkładał. Musieli sobie dać radę i dają. Czasem wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Kiedy zaś patrzę na to, co się stało w administracji, to mam wrażenie, że tam ten proces poszedł w drugą stronę. Jest tak negatywna selekcja ludzi do administracji i samorządowej, i centralnej (choć oczywiście są chlubne wyjątki), że te światy bardzo się rozbiegły. I dziś mamy bardzo mało prób i chęci współdziałania. Tymczasem o ile na początku można było robić biznes, rozkładając sobie najpierw łóżko, a potem szczęki na ulicy, to dziś biznes wymaga już współdziałania z administracją.

Czyli biznes nauczył się kapitalizmu szybciej niż władza?

Tak. Potrzebujemy kompetentnych partnerów, a nie ludzi bojących się podjęcia decyzji, kiepsko opłacanych, stojących pod pręgierzem,
że ich ktoś gdzieś opisze. To zry kierunek. Obserwując doświadczenia moich kolegów z organizacji przedsiębiorców w rozwiniętych
gospodarczo krajach Europy, jak rozmawiają z przedstawicielami rządu, parlamentu, widzę chęć współpracy i szukania wspólnych rozwiązań. My mamy dwa oddzielne światy. A nie da się we współczesnym świecie zarządzać tak, że biznes ma pomysły i robi swoje, a administracja rządzi według jedynie słusznych własnych recept.

 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI