Twitter

Zabierzmy się za Polskę

środa, 24 sierpnia 2011

Gala, wydanie specjalne Polska Prezydencja w Unii Europejskiej
sierpień - październik 2011

Zabierzmy się za Polskę

Z Henryką Bochniarz, prezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan rozmawia Rafał Kostrzyński


Niedawno na swoim blogu wyraziła pani radość, że aż 38 procent Polaków uważa, że Polska jest ważnym krajem Unii Europejskiej. Zgadza się pani z nimi?

Cieszy mnie to. Podobnie jak i fakt, że poparcie dla członkostwa w Unii jest w Polsce wciąż tak wysokie i wynosi ponad 70 procent w całym społeczeństwie. Wśród przedsiębiorców jest jeszcze wyższe - przekracza 90 procent. To najlepszy dowód, że przystąpienie naszego kraju do Unii było słuszne. Dla Polaków, którzy przez całe lata domagali się potwierdzenia, że są Europejczykami, członkostwo w UE jest dużo bardziej istotne, niż dla narodów, które nie miały takiej przeszłości jak my.

Połowa Polaków – że znów odwołam się do pani bloga – uważa, że Polska może być dla innych państw Unii Europejskiej wzorem godnym naśladowania. Zgadza się Pani?

Tak. Polacy mogą być wzorem, na przykład, jeśli chodzi o przedsiębiorczość. Kiedy do Polski przyjechał Dmitrij Miedwiediew, poprosił prezydenta Komorowskiego, żeby jego kancelaria, we współpracy z właściwymi organizacjami, przygotowała cykl szkoleń na temat przedsiębiorczości. My ją mamy we krwi. To pewnie efekt poprzednich systemów, które nas nauczyły, że trzeba sobie radzić niezależnie od warunków.

A czego powinniśmy się wstydzić?

Bardzo kiepskiej administracji. Chodzi nie tylko o biurokrację, ale przede wszystkim o podejście do obywatela.

Jakie to jest podejście?

Delikatnie mówiąc, nieżyczliwe.

A mówiąc niedelikatnie?

Wrogie. To widać w wielu sferach życia. Na przykład, na etapie tworzenia prawa. Obywatel jest tu jest traktowany jak potencjalny przestępca. Powstają więc takie regulacje, które mają mu maksymalnie ograniczyć możliwości działania. W rezultacie otrzymujemy przepisy głęboko ingerujące w życie obywateli i tak skomplikowane, że nikt ich nie przestrzega. A niech obywatel spróbuje po pracy załatwić jakąś sprawę w urzędzie. Nie da rady, bo działają tylko do szesnastej. W USA, gdzie mieszkałam przez kilka lat, urzędy są czynne nawet do dwudziestej drugiej. Wiadomo - ludzie pracują i czas na wizytę w urzędzie mogą znaleźć dopiero wieczorem. Niby drobiazg, ale na tym właśnie polega życzliwość państwa wobec obywatela. A w Polsce? Niedawno zmieniałam prawo jazdy w urzędzie na Mokotowie. W jednym okienku wypełniam druczek, w drugim płacę, do trzeciego zanoszę kwitek. Dobrze by było, by urzędnik, który wymyślił taką ścieżkę zdrowia, sam przez nią przeszedł. Pomijam już fakt, że urząd jest zupełnie nieprzystosowany dla osób niepełnosprawnych. Widać wyraźnie, że administracja nie jest dla nas, ale sama dla siebie. Na dodatek, brakuje jej kompetencji. We Francji, czy w USA urzędnik to osoba, która ma dobre wykształcenie, przewidywalną ścieżkę kariery, umiejętności, szacunek społeczny. W Polsce każda nowa ekipa rządząca zwykle wymiata ministerstwa niemal do poziomu woźnego. Nic dziwnego, że nasza administracja nie jest w stanie zorganizować dużego projektu – jak na przykład plan budowy autostrad. A dziś nie da się rozwijać państwa bez współpracy z dobrą administracją. Polski przedsiębiorca mógł się obyć bez sprawnych urzędników, przechodząc kolejne etapy rozwoju: łóżko polowe, stragan, mały sklepik. Dziś rozwój przedsiębiorczości wymaga dobrej promocji oraz odpowiedniej polityki gospodarczej i zagranicznej. Bez kompetentnych urzędników tego nie zrobimy.

Czy polski biznes skorzystał na wejściu Polski do Unii Europejskiej tylko dzięki dotacjom?

Skorzystał głównie na tym, że zyskał ogromy rynek zbytu. Niektóre firmy potrafiły znakomicie wykorzystać nowe możliwości. Przykładem jest choćby śląska firma Watt, która produkuje panele słoneczne i eksportuje je do UE. Odniosła sukces dzięki temu, że Unia wprowadziła zalecenia dotyczące konieczności zwiększania efektywności energetycznej. Działając na terenie Unii, trafiła do odbiorców, których nie znalazłaby, gdyby nasz kraj nie był członkiem UE.

Czy to znaczy, że potrafimy się promować za granicą?

Niestety, nie. To nasza druga wielka wada po słabej administracji i, w pewnym sensie, jej skutek. PKPP Lewiatan policzył kiedyś, ile pieniędzy przeznaczamy na promocję Polski. Jeśli zsumować to, co wydają Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministerstwo Sportu, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Gospodarki, Polska Organizacja Turystyczna i jeszcze parę innych ośrodków – to robi się z tego całkiem spora kwota. Sensowna promocja wymagałaby jednak współdziałania. Każdy element takiej struktury - administracja centralna, samorząd, przedsiębiorcy, organizacje pozarządowe – powinny mieć precyzyjną rolę do odegrania. I tego właśnie nie potrafimy zorganizować. Przez 22 lata nie udało się nawet ustalić, jakie Polska powinna mieć logo. A przecież, w nowoczesnej gospodarce, konkurują ze sobą nie tylko przedsiębiorstwa, ale całe kraje. Dlatego wizerunek kraju jest tak ważny. A z czym dobrym kojarzy się na świecie Polska? Jeśli z czymkolwiek, to z kiełbasą czy dżemem. Do zbudowania dobrego wizerunku to nie wystarczy.

A co moglibyśmy promować?

Nie chodzi o promocję konkretnego produktu, lecz o promocję kraju. Japoński samochód kojarzy się z nie tylko z autem, ale - przede wszystkim - z wizerunkiem kraju uporządkowanego i nowoczesnego. Polsce udało się uciec od skojarzeń z pijaczkami i złodziejami samochodów – ale to wciąż za mało. Przegapiliśmy okazję, która pojawiła się, gdy na świecie zaczął się ostatni kryzys. To był jeden z nielicznych przypadków w historii, gdy Polska różniła się na plus od innych krajów. Mogliśmy to wykorzystać, ale wymagało to przygotowania bardzo dobrego scenariusza, dotarcia do wszystkich krajów, do telewizji i na portale społecznościowe. Przepraszam, z czym się panu kojarzy Chorwacja?

Z hasłem: „Mały kraj na wielkie wakacje”.

Właśnie. Nie z wojnami bałkańskimi. A Polska?

Nie wiem, ale nie wiem być może dlatego, że mieszkam w Polsce, a nie za granicą. Gdybym był Niemcem, może dzięki billboardom miałbym jakieś skojarzenia.

To niech pan pojedzie i spróbuje znaleźć jakiś billboard promujący Polskę. Dwa lata temu, gdy przez świat przetaczała się fala kryzysu, byłam gościem Forum Ekonomicznego w Davos. Wszyscy tam przecierali oczy ze zdumienia: Polska była jedyną zieloną wyspą na czerwonym morzu fatalnych wyników finansowych. To była świetna okazja, by wypromować nasz kraj. I co się okazało? Z ekipy rządzącej nie przyjechał nikt.

Dużo pani podróżuje. Kim się pani czuje najbardziej: Polką, Europejką, obywatelką świata?

To zależy od tego, gdzie jestem. W Europie czuję się Polką. W Stanach Zjednoczonych - Europejką. Obywatelką świata jestem najbardziej w Polsce – widzę, ile nam brakuje i ile trzeba zmienić, by dogonić świat.

Kiedy czuje się pani Polką, to jest w tym duma?

Tak. Bo chociaż widzę, że daleko nam do perfekcji, wiem jak wiele dobrego udało się nam zrobić w ciągu ostatnich lat. Cenię sobie też pewne rzeczy, których nie znajdę nigdzie indziej na świecie: polską kuchnię, kulturę, historię. Warto je pielęgnować, bo pozwalają nam odróżniać się od innych krajów. A różnić się warto. Bierzmy wartościowe rzeczy od innych, ale ceńmy to, co nasze.

Jest w tej deklaracji miejsce na patriotyzm lokalny?

Oczywiście. Pochodzę z Zielonej Góry, ale ponieważ to daleko od Warszawy, czegoś, co będzie mi przypominać rodzinne strony szukałam bliżej. Pofałdowane tereny, piękne lasy, jeziora znalazłam na Warmii. Od kilkunastu lat jestem zagorzałą fanką tego regionu. Związałam się z nim emocjonalnie. To znakomite miejsce, które łączy wspaniałą naturę z ciekawymi ludźmi. Nie znam nikogo, na kim nie zrobiło by wrażenia. Choć myślę, że dałoby się tak powiedzieć o wielu miejscach w Polsce.

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI