Twitter

Tak dla unii fiskalnej

środa, 21 grudnia 2011

Artykuł ukazał się w "Rzeczpospolitej" 21 grudnia 2011 roku

Dawno można już było stracić rachubę, który to z kolei szczyt. W ubiegłym tygodniu w Brukseli liderzy Unii po raz kolejny debatowali o tym, jak rozwiązać pogłębiający się kryzys finansów strefy euro.

Za każdym razem widzimy podobny obraz: przywódcy są zadowoleni, że zrobili kolejny krok we właściwym kierunku. A rynki? Po raz kolejny dowodzą bezskuteczności działań proponowanych przez polityków: po jednym lub kilku dniach wahań, rusza fala wyprzedaży aktywów w euro, jak choćby akcje czy obligacje krajów południowoeuropejskich.

W taki oto sposób przeżywamy kolejny europejski dzień świstaka. Ale to, niestety, nie jest komedia. To coraz bardziej niebezpieczny ciąg zdarzeń. Spadek wycen aktywów oznacza wzrost kosztów finansowania długu przez kolejne państwa strefy euro, aż do granicy, po przekroczeniu której nie są w stanie finansować się na rynku.

Zdarzyło się to już w przypadku Irlandii, Grecji i Portugalii. Jeszcze wcześniej - w krajach spoza unii walutowej, czy w ogóle spoza UE - na Łotwie, Węgrzech i Islandii. Nie było groźne dla Europy, bo istniejące już, lub pospiesznie utworzone mechanizmy (jak EFSF), dawały sobie radę. W końcu chodziło o ratowanie gospodarek niewielkich krajów.

Konieczne zmiany

Teraz nie ma już czasu. Muszą dokonać się zmiany jakościowe. Następnych w kolejce krajów z kłopotami finansowymi – Hiszpanii, Włoch i być może Belgii –tradycyjne mechanizmy nie udźwigną. Agencje ratingowe też tracą cierpliwość. Dwie z nich zapowiedziały rewizje ratingów wszystkich krajów strefy euro w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Mówi się o kolejnych kandydatach, w tym Francji, do utraty najwyższego ratingu wypłacalności AAA. W tej sytuacji, inne kraje Zachodu, jak choćby USA – głośno apelują o skuteczne rozwiązanie kryzysu. Kraje azjatyckie po prostu nie rozumieją, co się dzieje z Europą i dlaczego to tak długo trwa.

Wierzę, że prędzej czy później dojdzie do porozumienia w sprawie uratowania strefy euro. Oby ten pozytywy przełom nastąpił na najbliższym szczycie. W przeciwnym razie grożą nam duże straty w następstwie załamania się europejskiego systemu walutowego.

Gdyby do niego doszło, poszkodowane byłyby wszystkie kraje - i silne gospodarczo, i słabsze. Problemy miałyby także Polska i Niemcy. Jeżeli upadłaby wspólna waluta, a kurs przywróconej do życia marki poszybowałby w górę, niemiecki eksport stałby się niekonkurencyjny. Niemcy dotknęłaby ostra recesja, co z kolei natychmiast odbiłoby się na sytuacji gospodarczej Polski. Od gospodarki sąsiada zza Odry jesteśmy silnie uzależnieni: to nasz największy rynek eksportowy. W Polsce można by się więc było spodziewać wzrostu bezrobocia i powrotu inflacji.

Kolejny szczyt będzie inny, bo przywódcy krajów strefy euro spotkają się tylko z liderami państw, które podpiszą się pod ich postanowieniami. Powinniśmy być wśród nich. Taki układ rokuje większą nadzieję na pokonanie kryzysu. .

Jeśli wśród 27 państw znajdą się maruderzy, którym nie po drodze z pozostałymi, niech zostaną. Jeżeli są tacy, którzy sypią piasek w tryby, lepiej wysadzić ich ze wspólnego pojazdu i robić swoje Nie można zgadzać się na to, by blokowali przyjmowanie dobrych rozwiązań.. Nie mamy czasu, by za wszelką cenę szukać kompromisu.

Pozostaje do uzgodnienia, czy umowy zawierane między zainteresowanymi krajami będą dwustronne, czy też znaleziona zostanie formuła, umożliwiająca podpisanie jednego porozumienia wszystkim zainteresowanym.

Największym rozczarowaniem ostatniego szczytu europejskiego był jednak nie brak przełomowego i definitywnego rozwiązania bieżących problemów finansowych kilku nadmiernie zadłużonych krajów Europy, ale brak jednomyślności co do kierunków rozwiązań docelowych. Jeśli ostatecznie okaże się, że mamy do czynienia z sytuacją 26 krajów „za” i 1 „przeciw”, dla brytyjskich elit będzie to powód do głębokiej refleksji nad jakością swojego przywództwa oraz saldem strat i korzyści członkostwa w Unii Europejskiej. Ufajmy, że racjonalność przeważy.

Historyczne decyzje

Europa nie powinna się już zatrzymywać, nawet jeśli ostatecznie okaże się, że mamy do czynienia z układem 25:2 lub 24:3. Brukselska administracja powinna znaleźć rozwiązanie, jak w takiej mniejszej i ściślejszej Unii, wykorzystywać instytucje przewidziane dla związku 27 państw. Chodzi o stosowanie mechanizmu prawie automatycznych sankcji wobec krajów strefy euro za niedotrzymanie uzgodnionych i zaakceptowanych wskaźników finansowych pod kontrolą Komisji Europejskiej i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Na naszych oczach powstają podwaliny nowej unii - fiskalnej. Uporządkowanie spraw statystyki, kontroli finansowej, procedur ostrożnościowych w finansach publicznych na szczeblu krajowym, środków dyscyplinujących (w tym sankcji finansowych) to niezbędny pierwszy etap. Potrwa on kilka lat. Gdy poszczególne kraje odzyskają równowagę finansów publicznych, przyjdzie czas na drugi etap: tworzenie, obok Europejskiego Banku Centralnego, wspólnej instytucji o charakterze budżetowym mogącej emitować wspólne obligacje. Rozpoczętej budowie europejskiej unii fiskalnej Polska powinna powiedzieć TAK.
 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI