Twitter

Strategia strachu – strategia rozwoju

niedziela, 12 marca 2006

Propaganda sukcesu, uprawiana przez rząd, ściga się z propagandą klęski parlamentarnej opozycji. Trudno się w tym odnaleźć, trudno też nie mieć poczucia marnowanego czasu. A do zrobienia jest dużo.
Krajobraz po wyborach

Kampania wyborcza miała wyjątkowy rozmach, niestety, nie tyle programowy co propagandowy. Wydawało się też, że nie będzie źle: wygra PiS – powstanie koalicja z PO, wygra PO – powstanie koalicja z PiS. Spierano się co prawda o ocenę III i potrzebę budowania IV RP, o to czy Polska ma być socjalna czy liberalna – jednak i tak większość pamiętała o mającej powstać koalicji, zapewniającej rozsądny kompromis między bardziej lub mniej rynkowym podejściem do państwa i do gospodarki.

Po wyborach prezydenckich – wszystko to okazało się ułudą. Kraj pogrążył się w politycznym chaosie, górę wzięły indywidualne ambicje, wyborcze urazy, powyborcze taktyki i miałkie gierki. Wyborcy patrzyli zdumieni, zszokowani partykularyzmem polityków, poziomem wzajemnej agresji i wiecznymi targami o stołki. W konsekwencji powstał przypadkowo zbudowany mniejszościowy rząd, równie przypadkowy program. Pierwsze kroki nowej władzy to wycofanie z Trybunału Konstytucyjnego wniosku w sprawie emerytur górniczych, gwałtowna zmiana ustawy medialnej, wyraźne odcięcie się Prezydenta od środowisk przedsiębiorców, manipulowanie regulaminem Sejmu, nieustanne podkreślanie ogromnego zagrożenia postkomuną, korupcją, działalnością starych służb specjalnych. Szukanie wrogów wszędzie, gdzie się da. Wpisywało się to w taktykę straszenia, ciągłego kryzysu, nadzwyczajnych działań. Zaowocowało ministerialnymi roszadami, zmianami w spółkach Skarbu Państwa (zgodnie z zasadą TKM), bezpardonową walką o władzę. Dla uspokojenia społeczeństwa premier tańczył, jeździł na nartach, jadł rosół, grał w piłkę. Swój chłop.

Potem było tylko gorzej: Radio Maryja i Telewizja Tram, jako jedyne – zdaniem rządzących – obiektywne, stały się mediami rządowymi. Debata nad budżetem dała pretekst do grożenia rozwiązaniem Sejmu i utrwalenia kuriozalnej koalicji PiS z Samoobroną i LPR, zbudowanej na tak zwanym Pakcie Stabilizacyjnym. Spektakl odbywał się pod hasłem „Prezydent się zastanawia nad rozwiązaniem Sejmu”, a jego finałem było półtoraminutowe orędzie Prezydenta z przesłaniem, że PiS jest dobry, wszystkiemu winna Platforma Obywatelska, a on uratował kraj.

Coraz mniej wolności
Hasło Prawa i Sprawiedliwości budowania IV RP wynika z negacji dorobku ostatnich 17 lat. Prowadzi ona do konieczności redefinicji wielu wartości III RP: wolności i swobód obywatelskich, wolnego rynku, tolerancji, poszanowania własności prywatnej, „ gwarantowanej wolności mediów, sprawiedliwości, do redefinicji roli państwa, Kościoła (albo jego części), religii, organizacji pozarządowych, administracji, prawa, obywateli, ideologii. Ten proces odbywa się krok po kroku.

Zamiast skupiać się na pomniejszaniu ograniczeń prywatnej inicjatywy, wzmacnianiu wolnego rynku, na marginalizowaniu obecności państwa w gospodarce, wreszcie ułatwianiu życia umęczonym urzędami obywatelom, coraz częściej słyszymy o zatrzymywaniu procesu prywatyzacji, wręcz potrzebie renacjonalizacji, konieczności wzmocnienia instytucji kontroli ze strony państwa, o zaostrzeniu kar, potrzebie ingerencji państwa w takie sfery, jak władza jak władza sądownicza czy publiczne bądź prywatne media. Wszystko to podlane jest narodowym, patriotycznym sosem. Narodowy Instytut Wychowania, Narodowy Instytut Monitorowania Mediów, zawłaszczenie KRRiT, ocena postaw etycznych dziennikarzy, groźby pod adresem redaktorów naczelnych, prześmiewcze recenzowanie sądowych wyroków, a przemilczanie tych, które są niewygodne, jak w sprawie zakazu marszy równości – to tylko niektóre dowody na ideologizowanie państwa i ograniczanie swobód. Robi się coraz bardziej duszno. Niszczy się tolerancję dla „innych, inaczej myślących”, dyskredytuje autorytety (Łętowska, Zoll, Waltoś, Safjan), nawet hasło ogólnoeuropejskiej kampanii społecznej „jesteśmy różni –jesteśmy równi” ministerstwo edukacji przerabia na „jesteśmy różni – jesteśmy solidarni”.

Strategia strachu
Kluczowe znaczenie dla takiej strategii ma budowanie w społeczeństwie poczucia zagrożenia. Dzięki niemu można uzyskać społeczne przyzwolenie na wzmacnianie aparatu władzy. Skoro Polskę drąży powszechne złodziejstwo, korupcja, pazerna przedsiębiorczość, wyzysk, brak poszanowania dla wartości katolickich i chrześcijańskich, społeczna niesprawiedliwość, brak solidarności, afery – to trzeba z tym zrobić porządek, a porządek wymaga silnej władzy. Stąd tyle energii wkłada się w budowanie Centralnego Urzędu Antykorupcyjnego, którego prezes już wymienia publicznie nazwiska najbogatszych Polaków, jako przykład osób do ścigania, stąd pomysły na Komisję Prawdy i Sprawiedliwości – bicz na politycznych wrogów, wyposażonej w nadzwyczajne kompetencje. Stąd niewybredne groźby ministra sprawiedliwości pod adresem sędziów, stąd te wszystkie narodowe instytuty, które wskażą, co jest dobre, a co złe.

NBP niezależny? – zmienimy ustawę i ograniczymy niezależność . Prezydent RP równocześnie przez dwa miesiące prezydentem Warszawy? – to nam nie przeszkadza. Konieczne nowe wybory samorządowe w stolicy? – uchwalimy nowelizację, która pozwoli premierowi powołać „naszego” komisarza. Nie chcemy konsultować projektu ustawy – zgłaszamy projekt jako poselski. Władza najwyraźniej uważa, że skoro sprząta stajnię Augiasza – wszystkie sposoby są dozwolone i usprawiedliwione.

Nowej władzy dla jej utrzymania i umocnienia nieustannie potrzebny jest wróg. I znaleziono go. Przybiera różne postacie: dziennikarzy (bo „krytykują”), gejów (bo „domagają się równouprawnienia, a sieją zgorszenie i nie rodzą dzieci”), przedsiębiorców (bo „korumpują i wyzyskują”), tych, którym się udało (bo „jakim sposobem?”), zwolenników Unii Europejskiej („a gdzie wartości narodowe?”), hipermarkety (bo „niszczą drobny handel i polskich producentów”), inwestorów zagranicznych (bo „nie płacą podatków”), lekarzy („w kamasze”), profesorów prawa (bo „są przeciwni zmianom”), sędziów (bo ferują skandaliczne wyroki). Lista jest dłuższa i wykorzystywana w zależności od potrzeb.

Coraz więcej populizmu
Tego typu igrzyskom sprzyja niezły stan polskiej gospodarki, która powróciła na ścieżkę wzrostu. Bezrobocie wolno, ale jednak maleje, inwestycje w firmach rosną, polskie firmy, mimo niskiego kursu euro, nieźle sobie radzą na rynkach europejskich. Ta chwilowa i ciągle niestabilna poprawa stwarza politykom pole do rozdawnictwa. Budżet państwa i kieszenie obywateli traktują jak wyborczą kasę, z której można finansować najbardziej kuriozalne pomysły: zasiłek dla bezrobotnych nie z własnej winy, becikowe, senioralne, kwotową waloryzację emerytur i rent, dopłaty do paliwa rolniczego itp. To, że za chwilę kasa zapełniona przez poprzedni rząd okaże się pusta, złoty straci a gospodarka może zacząć się chwiać – polityków koalicji nie martwi.

Strategia rozwoju
Tymczasem Polska potrzebuje warunków dla rozwoju. Pakt Stabilizacyjny nie zapowiada niczego, co pobudziłoby szybki wzrost gospodarczy i przyrost miejsc pracy. Co więcej – w zbiorze projektów ustaw gospodarczych widać chaos, a skutki ewentualnej realizacji postulatów w sferze socjalnej mogą być bardzo szkodliwe.

Polska gospodarka stoi obecnie przed unikalną szansą wejścia na ścieżkę szybkiego i trwałego wzrostu gospodarczego, tym bardziej potrzebnego, że nasi sąsiedzi z Południa i ze Wschodu już nas prześcignęli, są zdecydowanie bardziej konkurencyjni.

Aby tak się stało, powinno nastąpić zmniejszenie udziału wydatków państwa w PKB, obniżenie deficytu oraz zadłużenia państwa. Otwierałoby to przestrzeń do obniżki podatków, spełnienia kryteriów z Maastricht i szybkiego wejścia do strefy euro przy korzystnym kursie. Dzięki temu może poprawić się wiarygodność makroekonomiczna Polski, możliwe będzie realne obniżenie stóp procentowych, wzrost zagranicznych inwestycji i w konsekwencji zwiększenie inwestycji z poziomu 20 proc. do nawet 25 proc. PKB. Tylko taka strategia da gospodarce bardzo silny impuls rozwojowy, a w konsekwencji pozwoli znacząco ograniczyć bezrobocie i biedę, rozwiązać inne ważne problemy społeczne. Zwiększenie pewności zatrudnienia i, tym samym, skłonności do korzystania z kredytów hipotecznych zaowocuje zwiększeniem dostępności mieszkań – ważny problem społeczny rozwiąże się automatycznie, bez konieczności stosowania kosztownego systemu dopłat. To samo dotyczy problemu starzenia się polskiego społeczeństwa i tzw. bomby demograficznej. Wszystkie badania wskazują, że pierwszym czynnikiem zniechęcającym do posiadania dzieci jest brak bezpieczeństwa zatrudnienia. Becikowe tego bezpieczeństwa nie da. Potrzebna jest praca dla matek, i to w elastycznym wymiarze czasu i elastycznej formie zatrudnienia. Zamiast rozwiązań systemowych znaleziono jednak rozwiązanie jednorazowe, od którego dzieci nie przybędzie.

Pakt stabilizacyjny nie przewiduje ograniczenia deficytu sektora finansów publicznych do 3 proc. PKB. Wręcz przeciwnie, dokument zawiera tytuły ustaw, które mogą zwiększyć zadłużenie, co wcześniej czy później musi doprowadzić do poważnego kryzysu ekonomicznego.

Nawet odstąpienie od najbardziej nieodpowiedzialnych propozycji nie wystarczy do spełnienia kryteriów w zakresie deficytu niezbędnych dla wprowadzenia euro, ponieważ transfery do OFE (ok. 1,3 proc. PKB) nie będą już zaliczane do sektora finansów publicznych. Obniżenie deficytu wymaga więc ograniczeń wydatków o charakterze socjalnym, a nie mnożenia dodatkowych.

Odraczanie decyzji o wstąpieniu do strefy euro zmniejsza szanse na akcesję po kursie najlepszym dla przedsiębiorców, w tym eksporterów. Nie można wykluczyć, że przyjęcie europejskiej waluty za kilka lat odbędzie się po okresie szybkiego wzrostu wartości złotego i przy niekorzystnym parytecie PLN/EUR. Dostosowanie się firm do nowych warunków będzie wówczas bolesne i dla nich, i dla ich pracowników.

Rząd musi więc mieć jasną i wewnętrznie spójną koncepcję. Nie można równocześnie zapowiadać obniżki podatków i zwiększać świadczenia socjalne. Nie można chcieć inwestować w infrastrukturę drogową bez zwiększenia wydatków na ten cel. Trzeba ustalić hierarchię rządowych inicjatyw legislacyjnych w sferze gospodarczej w zgodzie z długofalowym interesem społeczeństwa, odrzucając tym samym perspektywę partyjną lub wyborczą.

Pozytywny liberalizm
Analiza zmian zachodzących od początku lat 90. w gospodarkach krajów postkomunistycznych wyraźnie wskazuje, że tylko ich liberalizacja zapewnia – poprzez trwały wzrost gospodarczy – środki na poprawę dobrobytu społecznego, bardziej równomierny jego podział, lepsze warunki życia i ochrony zdrowia oraz wyższą jakość środowiska naturalnego. Po kilkunastu latach transformacji PKB na głowę w krajach z gospodarkami wcześnie zliberalizowanymi (m.in. Polska, Czechy, Węgry) jest ponad 5-krotnie wyższy niż w krajach, które nie podjęły reform wolnorynkowych, takich jak m.in. Azerbejdżan, Białoruś.

Katalog zmian jest dłuższy. Trzeba zmniejszyć margines urzędniczej uznaniowości we wszystkich regulacjach dotyczących gospodarki, szczególnie tych najbardziej dotkliwych, dotyczących podatków i inwestycji budowlanych. Obniżać pozapłacowe koszty pracy. Wysokie obciążenie wynagrodzeń podatkami i składkami na różnorodne fundusze jest przyczyną utrzymywania się szarej strefy ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak nieuczciwa konkurencja, zmniejszone wpływy do budżetu, fikcyjne bezrobocie. Usprawnienia wymagają instytucje publiczne obsługujące gospodarkę, zwłaszcza praca sądów i komorników. Polscy przedsiębiorcy tracą w urzędach trzy razy więcej czasu niż w Czechach, a nieskuteczność egzekwowania umów rodzi poczucie bezkarności u nieuczciwych i poczucie bezsilności u uczciwych. Skutkuje to wzrostem ryzyka i kosztów prowadzenia działalności gospodarczej. Barierą w rozwoju gospodarki jest także słaba infrastruktura. Przedsiębiorcy sami zbudują budynki mieszkalne, sklepy, fabryki, ale budowę infrastruktury technicznej, dróg, metra, kanalizacji koordynować musi państwo. Taki program jest potrzebny Polsce, nie zaś becikowe, kolejne zasiłki i fałszywe obietnice.

A gdzie program walki z bezrobociem, tak głośny w trakcie kampanii wyborczej?

Fałszywa alternatywa
Kampania wyborcza i j ej sztandarowe hasło dzielące Polskę na solidarną i liberalną zrobiło wiele szkody. Jest prawdą, że zwróciło uwagę na ważny społeczny problem podziału na Polskę, której się udało, odnalazła się w przemianach ostatnich 17 lat, i Polskę, której się nie powiodło, często bez winy. Jednak taki podział, zamiast promować indywidualną odpowiedzialność, przedsiębiorczość, aktywność, zaradność – wspiera resentymenty, tęsknotę za państwem omnipotentnym, które zabiera bogatym i rozdaje biednym, które dzieli zasiłki zamiast pracę, które tych, co wystają ponad przeciętność, szybko sprowadzi do parteru.

Prawda jest jednak inna: nie chodzi o to, aby państwo było solidarne, chodzi o to, by społeczeństwo było solidarne. Państwo musi być liberalne. Państwowa pomoc społeczna może być szkodliwa nie tylko dla wzrostu gospodarczego, ale także spowodować negatywne zjawiska społeczne („jazda na gapę”, „moral hazard”). Podział na Polskę socjalną i liberalną ma bardzo wyraźny cel: usprawiedliwia wzrost udziału państwa w gospodarce, przy jednoczesnym zmniejszeniu siły części instytucji.

Przeciwstawianie liberalizmowi gospodarczemu solidarności trzeba zamienić na formułę pozytywną, na formułę budowania społeczeństwa spójności społecznej. Wyzwaniem dla elit politycznych niech będzie próba znalezienia takiej formuły polityki społecznej i polityki w ogóle, która solidarność będzie realizować poprzez dawanie równych szans i przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu. Do tego trzeba jednak rzetelnej pracy, nie zaś medialnych fajerwerków i rozwijania kolejnych frontów walki o władzę. Czy w perspektywie coraz bliższych wyborów samorządowych stać będzie polityków na opamiętanie, czy też na nowo uruchomią spiralę nienawiści, lustracyjnej i śledczej psychozy, a wszystko w imię Boga, Polski i historii?

To nie jest zresztą tylko odpowiedzialność parlamentu, rządu, partii politycznych, to jest również odpowiedzialność i egzamin dla wszystkich – dla elit intelektualnych, dla środowisk naukowych, dla organizacji pozarządowych, dla mediów, także dla organizacji pracodawców i przedsiębiorców, związków zawodowych, Komisji Trójstronnej. Nie wolno poprzestać na panikowaniu i rozkładaniu rąk – każdy ma do spełnienia swoje zadanie, zgodnie z kompetencjami i pełnioną rolą społeczną. Jak duże przy tym pokażą się pokłady strachu, oportunizmu, obywatelskiego lenistwa – to już inne pytanie.

HENRYKA BOCHNlARZ jest prezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, wiceprzewodniczącą Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, wiceprezydentem UNICE.
 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI