Twitter

Dobra inwestycja przy okazji

czwartek, 5 maja 2011

Z Henryką Bochniarz rozmawia Janusz Miliszkiewicz

Wywiad ukazał się w Rzeczpospolitej 5 maja 2011 roku


Bodaj jako pierwsza w Polsce po 1989 roku tworzyła pani firmową kolekcję i oficjalnie mówiła o swojej prywatnej kolekcjonerskiej pasji. Czym w pani życiu jest kupowanie sztuki?
Henryka Bochniarz: Myślę, że byłam jedną z wielu osób, które po transformacji zainteresowały się zbieraniem dzieł sztuki. Jestem głęboko emocjonalnie związana z każdym obrazem i rzeźbą z moich zbiorów. Poznałam i odwiedziłam pracownie chyba wszystkich artystów, których prace mam w domu. Dzieła z mojej kolekcji wypożyczałam na wystawy do muzeów, ale trudno mi było się z nimi rozstać. Prywatnie kupowałam obrazy, zanim jeszcze powstały zbiory Nicom Consulting. Kiedy odchodziłam z Nicom-u, odkupiłam kolekcję. Wybrane obrazy wiszą teraz u mnie w biurze, ale jako mój prywatny depozyt.

Z którymi obrazami ze zbioru najtrudniej byłoby się pani rozstać?
Na przykład z obrazami Barbary Szubińskiej. I nie przeszkadza mi, że nie jest to artystka wysoko notowana na rynku. Zresztą niesłusznie. Uprawia malarstwo abstrakcyjne, ale jest w nim jakaś ważna tajemnica. Jego klimat bardzo mi odpowiada. Mam pewnie z dziesięć obrazów Szubińskiej. Ostatni kupiłam chyba cztery lata temu.

Który obraz kupiła pani jako pierwszy?
W 1989 roku, po powrocie ze Stanów Zjednoczonych, kupiłam kompozycję Teresy Pągowskiej. Przedstawia ona usychające drzewo. Akurat budowałam dom w Piasecznie. Była tam duża ściana, w sam raz, by odpowiednio wyeksponować ten obraz. Kiedy budowaliśmy dom w Konstancinie, projekt architektoniczny był już planowany z myślą o konkretnych obrazach i rzeźbach. Obraz Pągowskiej też miał tam swoje miejsce. Przed kilku laty zaczęłam szukać mieszkania w Warszawie. Nie było to proste, ponieważ zależało mi przede wszystkim na odpowiednim wyeksponowaniu kolekcji. Długo szukałam, aż pewnego dnia w oglądanym lokalu spojrzałam przez okno. Zobaczyłam drzewo przypominające to z obrazu Pągowskiej i od razu zdecydowałam: tu zamieszkam.

Traktuje pani sztukę jak inwestycję?
Nie. Notowania cenowe malarstwa współczesnego czytam z ciekawości, nie dlatego, żebym chciała coś sprzedać. Sztuka emanuje dobrą energią i dlatego to dla mnie ważna część życia. W otoczeniu pozbawionym ładu i urody, jakie sztuka wnosi do naszego życia, jestem nieefektywna. Moje obrazy tylko przy okazji stały się dobrą inwestycją. Prace Jana Tarasina, Stanisława Fijałkowskiego kupowałam na początku lat 90. Mam też prace Jerzego Nowosielskiego. Z różnych okresów jego twórczości. Z prasy i przy okazji odnawiania polis ubezpieczeniowych dowiaduję się, że dziś ich wartość jest istotnie większa.

Poznała pani Jerzego Nowosielskiego?
Tak. Byłam w jego pracowni. Wtedy jeszcze malował. Mam chyba dziesięć jego obrazów. Ale nie kupowałam ich w pracowni, ale w Galerii Andrzeja Starmacha.

Starmach doradził, które obrazy kupić?
Dzieła sztuki wybieram zawsze sama. Moje obrazy Nowosielskiego to przede wszystkim wczesne kompozycje abstrakcyjne.

Nie kupowała pani najmodniejszych aktów kobiecych lub „Pływaczek”?
Mam jedną postać kobiecą. Ale mnie interesują tylko te dzieła, z którymi poczuję emocjonalną więź. Nie zważam na nazwisko malarza. Ludzie - przeciwnie, często kierują się modami, schematami, tymi zwłaszcza, jakie narzuca prasa. Jeśli podaje, że „Pływaczki” Nowosielskiego są wysoko notowane na aukcjach, ludzie kupują obrazy z tego cyklu, bez względu na to, czy naprawdę im się podobają, czy coś czują do tego malarstwa. Nie można mieć o to pretensji. W Polsce brak edukacji plastycznej. Nauczanie plastyki dopiero wraca do szkół. W niektórych krajach, na przykład w Stanach, edukacja plastyczna dzieci jest tak naturalna, jak zabawa klockami lego. Tak wychowały się też moje dzieci. Dlatego też spontanicznie uczestniczyły w planowaniu, gdzie zawisną obrazy, gdzie staną rzeźby. One, podobnie jak ja, mają osobisty stosunek do tych dzieł.

Co pani widzi zaraz po przebudzeniu?
Pastele Barbary Szubińskiej, obraz Nowosielskiego.

Środowisko w jakim pani przebywa zawodowo lub towarzysko zmieniło swój stosunek do sztuki przez ostatnie 20 lat?
Tak. Ta ewolucja jest ściśle związana z transformacją gospodarczą. Najpierw wielu przedsiębiorcom wydawało się, że zawsze łatwo będą zarabiali wielkie pieniądze. Kupowali więc obrazy za każdą cenę, żeby jak najszybciej wejść do elit. Na początku lat 90. nie była to sztuka współczesna, ale najczęściej z przełomu XIX i XX wieku, znana z muzeów, nazwijmy to - bez ryzyka. Kiedy nadszedł pierwszy kryzys, ludzie w pierwszym rzędzie zrezygnowali z kupowania obrazów. Potem przyszedł okres, kiedy nie wypadało chwalić się nabywaniem dzieł sztuki. W dużej mierze trwa on nadal i wydaje mi się, że sztuka płaci za to wysoką cenę. W Polsce nie wypada chwalić się sukcesem finansowym. Część społeczeństwa jest przekonana, że jeśli ktoś kupuje obrazy i rzeźby, zwłaszcza nowoczesne, to jest to rozrzutność. Kupowanie sztuki nie jest postrzegane jako naturalny, istotny element życia każdego człowieka. Dlatego ci, którzy kochają sztukę nowoczesną, nie afiszują się z tym. Stąd również brak wzorów. W Stanach Zjednoczonych w prywatnych domach, zwłaszcza osób zamożnych, otaczanie się sztuką to norma, wprost obowiązek. To styl życia. Dotyczy to także wystroju siedzib renomowanych firm.

Nasz wolny rynek sztuki ma dopiero 20 lat, nie możemy porównywać się z USA.
Ludziom z mojego pokolenia w PRL zabrano praktycznie pół życia. W 1989 roku wystartowaliśmy od zera. Kto w PRL mógł tworzyć kolekcję obrazów lub antyków? Jeśli nawet je zbierał, musiał to ukrywać. Brakowało wzorów, szalał egalitaryzm socjalistyczny. Dopiero teraz powoli dojrzewamy do tego, żeby otwarcie i głośno rozmawiać o prywatnych pieniądzach.

Kogo stać na kupowanie sztuki?
Gdy nie było mnie stać na obrazy, zbierałam plakaty. Tak zaczynałam. Dobra sztuka jest w różnych cenach. Prace najmłodszych artystów również dzisiaj można kupić za przysłowiowe grosze. W Warszawie nie mam już miejsca, ale w mieszkaniu w Stanach wieszam najmłodszą polską sztukę.

Odwiedza pani muzea?
Chętnie, ale czym innym jest odbiór obrazu w muzeum, a czym innym w zaciszu domu. W muzeum mogę oglądać, na przykład, malarstwo Eugeniusza Markowskiego. To wybitny artysta. Byłam w jego pracowni przy Kruczej. Jednak w najbliższym otoczeniu nie mogłabym znieść jego obrazów - wyrażają zbyt gwałtowne emocje. Zawodowo żyję bardzo intensywnie. Kiedy wracam do domu, potrzebuję spokoju, chcę patrzeć na prace stonowane, wyciszone pod względem emocjonalnym. Dlatego wybrałam obraz Jerzego Mierzejewskiego.

Zbiera pani rzeźbę. Kiedyś zbierał ją Bronisław Krystall fundator Muzeum Narodowego w Warszawie, dziś zbiera ją Krzysztof Musiał i pani.
Rzeźba może być fantastycznym elementem wystroju wnętrza. Mam takie cudowne dzieło Magdy Falender „Zmrok”.


Czy są jakieś mechanizmy prawno-ekonomiczne, które motywują firmy do kupowania sztuki?
Nie ma. W Lewiatanie jednak od dawna staramy się odpowiadać na pytania, ile kultury w biznesie, ile biznesu w kulturze. Przyjęliśmy Manifest Kulturalny, włączamy się w różne projekty społeczne, budujemy własną ekspertyzę, słowem - aktywnie działamy na rzecz współpracy środowisk sztuki i biznesu. W 2010 roku Lewiatan zaangażował się w prace Grupy Kultura i Biznes, w ramach kampanii społecznej Kultura się liczy! Minister Bogdan Zdrojewski zaprosił 10 dyrektorów instytucji kultury, ja - 10 szefów firm, które kulturę sponsorują. Okazało się, że po 20 latach wolnego rynku są to dwa kompletnie różne światy. Nie ma między nimi większego porozumienia. Są jeszcze tacy przedstawiciele świata kultury, którzy przedsiębiorców traktują z góry, jak nieuków. Tymczasem nie są to już przysłowiowi faceci w białych skarpetkach. Na szczęście minister Zdrojewski to doskonale rozumie i wykazując wrażliwość na potrzeby polskiej kultury, wykazuje zrozumienie również dla potrzeb biznesu i stara się budować współpracę obu środowisk. Doceniamy to i w tym roku Lewiatan przyznał ministrowi Bogdanowi Zdrojewskiemu Nagrodę im. Władysława Grabskiego. Wręczymy ją 18 maja podczas Gali Nagród Lewiatana. Wtedy też planujemy ważne wydarzenie kulturalno-biznesowe: debatę Dlaczego kultura się liczy? Mam nadzieję, że posłuży ona jako kolejna inspiracja do współpracy środowisk sztuki i biznesu, obu tak bardzo mi bliskich.

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI