Twitter

Bójmy się samorządu gospodarczego

wtorek, 9 grudnia 2008

Marek Goliszewski, założyciel Business Center Club, zafascynowany historycznymi doświadczeniami starożytnej Grecji i Rzymu, XII-wiecznych gildii i cechów w Polsce, dekretami Fryderyka Augusta i przedwojennymi dekretami prezydenta RP, nawołuje na łamach „Rz” z 21 listopada: „nie bójmy się samorządu gospodarczego”. To ciekawe, że chociaż BCC w każdym swoim stanowisku, i słusznie, wzywa rząd do ograniczenia deficytu finansów publicznych oraz ich reformy, jednocześnie chce, aby powszechna organizacja przedsiębiorców była finansowana z kasy państwowej, czyli odpisu podatku VAT.

Kilka sprzeciwów
Utrzymywanie jakiejkolwiek organizacji przedsiębiorców z podatków uważam za obciążenie jej grzechem pierworodnym, bo taki sposób finansowania wyklucza skuteczność, niezależność, zabieganie o interesy członków zamiast interesy organizacyjnej administracji. Chcemy gospodarki z maksymalnie ograniczoną rolą państwa i nagle domagamy się, aby utrzymywało ono naszą reprezentację? To budzi mój głęboki sprzeciw. Podobnych sprzeczności w pomyśle (odnoszę się tylko do tez artykułu) jest więcej. Autor koncepcji pisze, że samorząd jest potrzebny, bo 1,7 mln przedsiębiorców nie ma swojej reprezentacji politycznej i zawodowej, „jak choćby związki pracowników”. Nie odpowiada jednak na pytanie, czy taka reprezentacja polityczna jest w ogóle potrzebna i możliwa. Moim zdaniem nie.
Nie odpowiada też na inne pytanie, jakie natychmiast się pojawia: Czy to oznacza, że podobny pomysł powszechnego samorządu pracowników powinny zgłosić związki zawodowe i domagać się dotacji budżetowej na jego utrzymanie (np. przez odpis z podatku PIT)?
Co do rzeczywistej potrzeby wyłonienia reprezentacji wszystkich przedsiębiorców również mam zasadnicze wątpliwości, skoro doświadczenie uczy, że z powodu zróżnicowania interesów (ze względu na wielkość firmy, branże, regiony) nie jesteśmy w stanie uzgodnić wspólnego stanowiska w kwestiach finansów publicznych, podatków, emerytur, kodeksu pracy, przyjęcia euro, sklepów wielkopowierzchniowych itd. A jeżeli nie możemy wypracować wspólnych postulatów legislacyjnych, to czy istnieje inne uzasadnienie ponoszenia znacznych kosztów budowania reprezentacji wszystkich przedsiębiorców? W wielu przypadkach wspólnota interesów przedsiębiorców i innych grup społecznych, np. specjalistów i menedżerów w firmach, jest silniejsza niż mikro-i dużych przedsiębiorców.

Mit funkcji publicznej
i prawo reprezentacji

Jednym z argumentów za powołaniem powszechnego samorządu przedsiębiorców miałoby być świadczenie zadań publicznych: sądownictwa polubownego, sądownictwa konsumenckiego, ratowanie szkolnictwa zawodowego, prowadzenie szkoleń dla biegłych, kuratorów, rzeczoznawców, prowadzenie rejestrów gospodarczych, monitoring przemian gospodarczych.
Tyle tylko, że te wszystkie zadania są dziś wykonywane, lepiej lub gorzej. Jeśli nagle miałby je wykonywać kosztowny samorząd gospodarczy, to przede wszystkim powinniśmy ocenić koszty realizacji usług publicznych w wariancie pierwszym, kiedy świadczone są przez samorząd, i w wariancie drugim, kiedy świadczone są przez instytucje publiczne bezpośrednio lub przez komercyjne instytucje prywatne pod nadzorem władz publicznych. Takiej oceny nie ma.
O nowych zadaniach publicznych, dziś nierealizowanych przez nikogo, autor nie pisze, więc trudno powiedzieć, czym ostatecznie miałby się zająć samorząd gospodarczy w tej sferze.
Innym argumentem za powołaniem samorządu ma być nikły procent przynależności przedsiębiorców do dziś istniejących organizacji. Czy większość przedsiębiorców (a nie działaczy i członków organizacji zrzeszających przedsiębiorców) chce i jest gotowa czynnie, a przynajmniej świadomie, uczestniczyć w wyborach do władz samorządu i w jego bieżącej działalności? Przy powszechnej bierności przedsiębiorców będziemy mieli sytuację jak w samorządach rolniczym, lekarskim czy inżynierskim: małą użyteczność społeczną i administrację wykorzystującą działalność samorządową do zarabiania pieniędzy i/lub realizowania kariery politycznej. Jedyna różnica będzie taka, że dzisiejsi działacze organizacji mający kłopoty z legitymizacją własnej pozycji będą mogli stwierdzić, że reprezentują wszystkich przedsiębiorców z mocy ustawy. Czy o to chodzi?
Moim zdaniem to nie jest wystarczający powód, by uruchamiać całą machinę wyborczą (ma to być Państwowa Komisja Wyborcza!), budować nowe, dość skomplikowane struktury radców izb, kurii, wydłużać proces opiniowania aktów prawnych itp., ustalać skomplikowane parytety, by duzi nie zdominowali małych, a mali nie przegłosowali swoją masą dużych.
Jeśli kłopotem jakichś organizacji, o czym pisze autor, jest brak odpowiedniego zaplecza do opiniowania ustaw i brak dostatecznie głębokiej ekspertyzy, to jest ich problem. Są w Polsce organizacje, które radzą sobie z ekspertyzą nie tylko na forum krajowym, ale także unijnym, utrzymując się z dobrowolnych składek swoich członków (do takich należy PKPP Lewiatan).

Groźba alienacji
Argumentując za stworzeniem samorządu gospodarczego, autor pisze, że „dziś organizacje przedsiębiorców są rozgrywane przez polityków na zasadzie: dziel i rządź, zresztą bardziej liczą się znajomości”. Moim zdaniem to dalece nieuprawniona teza. Może autor czuje się rozgrywany? Ponieważ organizacje są finansowo niezależne od polityków, nie ma czego dzielić, więc i nie ma ingerencji. Co innego, jeśli powstanie powszechny, a więc obligatoryjny, samorząd gospodarczy. Każda administracja, na każdym szczeblu, będzie szukała sposobu, by sobie taką organizację podporządkować. Do katalogu zagrożeń trzeba też dopisać niebezpieczeństwo biurokratyzacji takiego tworu.
Marek Goliszewski w poszukiwaniu argumentów na rzecz powołania powszechnego samorządu odwołuje się do doświadczeń europejskich, pisząc, że takowy funkcjonuje w większości krajów europejskich. To nieprawda. Mniej lub bardziej przymusowy samorząd działa tylko w siedmiu krajach (Austria, Francja, Grecja, Hiszpania, Holandia, Niemcy i Włochy). W dyskusjach na ten temat prawie zawsze przywoływany jest przykład Niemiec. Tymczasem niemieccy pracodawcy i przemysłowcy otwarcie ostrzegali i ostrzegają, byśmy nie wchodzili do tej rzeki.
Największym bowiem zagrożeniem jest autonomizacja samorządowej biurokracji, będąca zresztą zjawiskiem naturalnym i typowym dla obligatoryjnych i monopolistycznych struktur. Tak się właśnie stało w Niemczech. Tamtejszy obligatoryjny samorząd to typowa, zatrudniająca ponad 20 tysięcy pracowników (sic!) administracja, z którą przedsiębiorcy przestali się utożsamiać. I dzisiejsze najsilniejsze niemieckie organizacje przedsiębiorców wyrosły na sprzeciwie wobec obligatoryjnego samorządu. Tak powstał np. Związek Przemysłów Niemieckich (BDI). A poza tym – jeśli miałaby być jedna organizacja przedsiębiorców, czemu partnerem rządu nie mógłby być jeden związek zawodowy, obywatele zaś nie mieliby należeć do jednej partii? Rolnicy już mają swój samorząd rolniczy, finansowany z budżetu państwa.
Czy ktoś zna jakąkolwiek opinię czy jakiekolwiek stanowisko ważne z punktu widzenia rolników?

Na wszystkie kłopoty
– przymus i państwowa kasa

Zwolennikom samorządu nie podoba się, że organizacje biznesowe ze sobą konkurują. Mnie wręcz przeciwnie. Nic tak nie mobilizuje do działania, jak konieczność zabiegania o klienta, w tym przypadku o członków, czyli przedsiębiorców. To wymusza lepszą jakość ekspertyzy, lepsze monitorowanie prawa, lepszą komunikację z członkami, zabieganie o nowych, troskę o wizerunek i strefy wpływów, o rozpoznawalność i transparentność działania, o obecność w Brukseli, gdzie notabene tylko Lewiatan ma swoje stałe biuro.
Jak ktoś tego nie zrobi – utraci członków, utraci składkę, przestanie się liczyć. Czy tak będzie myślał o swojej pracy monopolista, do którego przedsiębiorcy będą się zgłaszali z przymusu prawa, któremu państwo, bez względu na efekt, płaci dotację? Bardzo wątpię.
Autor pisze, że jego projekt „nie tworzy nowej organizacji, zatem znika problem przymusowej przynależności i obligatoryjnych składek, który towarzyszył protestom wobec pojawiających się projektów samorządu gospodarczego z lat 90.” Co słowo to nieprawda. Samorząd będzie nową organizacją, na dodatek powszechną, a więc obowiązkową, dublującą dziś wykonywane zadania. Sprowadzanie zaś protestów do braku zgody na obowiązkowe składki uważam za nadużycie o tyle, że i wtedy, i teraz ciągle nie ma przekonujących argumentów, po co nam ta nowa struktura. Nie o składki tu idzie, ale o sens, którego nie widzę.

Autorka jest prezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, wiceprzewodniczącą Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych, wiceprezydentem BusinessEurope


 

Konfederacja LewiatanStowarzyszenie Kongres KobietEFNI